[ Pobierz całość w formacie PDF ]

coś, co zepsułoby jej dobry humor. Ustawił stoliki i włączył telewi-
108
SAMOTNI KOCHANKOWIE
zor na wiadomości o szóstej. Trafił akurat na pierwsze słowa spikera, który teatralnym głosem
zapowiedział:
-  Wszyscy chłopcy i dziewczęta, słuchajcie! Właśnie otrzymaliśmy wiadomość o pojawieniu się
Zwiętego Mikołaja w północnym Teksasie...!"
Takie głupstwo wystarczyło, by Keeganowi zaszkliły się oczy i przypomniał sobie ostatni wieczór
wigilijny z Maggie i Kate... Nie, nie będzie teraz o tym myślał, postanowił stanowczo, ocierając łzy.
Spiker z emfazą opowiadał o stroju Zwiętego Mikołaja, jego saniach i ciągnących je reniferach.
Przypomniał, by dzieci pozostawiły przy kominku czerwoną pończochę, koniecznie czerwoną, bo
Zwięty Mikołaj łatwiej ją zauważy...
Kate miała wtedy trzy latka... Już potrafiła cieszyć się świętami.
Ten spiker jest okropny, jego sztuczna wesołość staje się nieznośna. Keegan wziął pilota i wyłączył
telewizor. Przeciągnął dłonią po czole i stwierdził, że zrosił je pot. Czyżby wróciła gorączka?
- Keegan?
Otworzył oczy i zobaczył stojącą nad nim Wren.
- Czujesz się dobrze? - spytała.
- Dobrze.
- Włącz telewizor. Chciałabym dowiedzieć się, jaka czeka nas pogoda.
- Dobrze. - Kliknął pilotem.
-  ... i tę zimę trzeba będzie wpisać do księgi rekordów, drodzy państwo - obwieścił ponurym
głosem telewizyjny meteorolog. - Temperatura trochę się podnosi, ale tylko
SAMOTNI KOCHANKOWIE
109
do minus sześciu stopni i jutro spodziewamy się śnieżnej zawiei. Spadnie od pięciu do dziesięciu
centymetrów śniegu. Tak jest, proszę państwa, po raz pierwszy od 1934 roku w północnym Teksasie
będziemy mieli białe Boże Narodzenie!"
Keegan wzruszył ramionami. Pochodził z Chicago. Dla niego białe Boże Narodzenie to
najzwyklejsza rzecz. Dziwiłby go brak śniegu.
- Będziemy mieli wspaniałe święta! - wykrzyknęła uradowana Wren i zaczęła klaskać w dłonie.
Poczuł, że żal ściska mu serce. Kate tak samo klaskała, gdy rano w pierwszy dzień świąt zobaczyła
przez okno świeży śnieg.
- Jak ja się cieszę, że będziesz ze mną w te święta - powiedziała ciszej, patrząc na Keegana.
- Musi ci bardzo brakować towarzystwa, skoro może ci sprawić przyjemność spędzenie świąt z
takim draniem jak ja - odparł z humorem.
- Jesteś dla siebie zbyt surowy.
- Za mało mnie znasz, by to wiedzieć. Skąd właściwie ta pewność, że nie jestem mordercą, który
umyka przed policją? Wszystko, co ci mówię, może być kłamstwem.
To prawda. Przecież równie dobrze mógł zapukać do jej drzwi Connor Heller.
Rzuciła mu żałosne spojrzenie.
- Nie wiem, co takiego wydarzyło ci się w przeszłości, panie Winslow, i co spowodowało, że
wszystko się rozsypało, ale wcześniej czy pózniej musisz zacząć to zbierać.
Nie odpowiedział. W kuchni brzęknął dzwonek oznaczający, że wyznaczony czas pieczenia minął.
110
SAMOTNI KOCHANKOWIE
- Idziemy po talerze! - obwieściła Wren.
Na kolację była pieczona kornwalska kura, oczywiście nadziewana, do tego zielony groszek i gorące
bułeczki.
- Wigilia była jedynym dniem, kiedy mama pozwalała nam jeść w saloniku. We wszystkie inne dni
zasiadaliśmy przy stole w kuchni. Ale w czasie Wigilii, z talerzem na kolanach, patrzyliśmy na
kolorowe lampki na choince i wpatrywaliśmy się w podświetlonego anioła...
Keegan wpatrywał się w talerz. Nie miał ochoty słuchać, jak Wren spędzała kiedyś święta. Nie
chciał wspominać swoich świąt, w ogóle nie chciał myśleć o świętach.
Zaczął powoli jeść, a Wren szczebiotała dalej, pewna, że ma wiernego słuchacza.
A mówiła, ponieważ uważała, że jeśli nie wypełni słowami ciszy, to zapadnie milczenie, które
pozrywa te kruche więzi, jakie ich łączyły. Do Keegana docierały słowa, ale zupełnie nie
zastanawiał się nad ich treścią. Nie chciał teraz w ogóle myśleć. Ani o Maggie, ani o Kate, ani o tych
skomplikowanych związkach, które w niezrozumiały sposób splątywały go z Wren.
Wren nagle przestała mówić. Keegan zauważył to dopiero po kilkunastu sekundach, więc odłożył
widelec
i spojrzał na nią. Patrzyła na niego, a w oczach miała łzy.
- Co się stało? - zapytał z niepokojem.
- Czy jestem dla ciebie odrażająca?
- Co to znowu za bzdura? Oczywiście, że nie.
- No to dlaczego zawsze się ode mnie odwracasz? Jakbym była Bóg wie jakim potworem...
- Wren, jak możesz coś podobnego myśleć...
SAMOTNI KOCHANKOWIE
111
- Możesz być ze mną zupełnie szczery. Jeśli moje kalectwo cię odrzuca....
- Wcale mnie nie odrzuca. Ani trochę.
- No więc, co ci się we mnie nie podoba?
- To wcale nie chodzi o ciebie. Przez tyle czasu byłem zupełnie sam... odzwyczaiłem się od
przebywania z ludzmi. To naprawdę chodzi o mnie. Moje talenty towarzyskie są bardzo mizerne.
- Nie kłamiesz, mówiąc, że to nie moje utykanie?
- Kochanie, twoja drobna ułomność nie odwraca ani na ułamek sekundy mojej uwagi od twojej
urody.
Zaczerwieniła się po korzonki włosów. On powiedział  kochanie" i  urody". Oczywiście wiedziała,
że  kochanie" należy do formułki grzecznościowej, ale mimo to była wniebowzięta, choć jeszcze
niepewna.
- Nie musisz kłamać. Nie jestem urodziwa.
- Kto ci tak powiedział?
- Mam za sobą pewne doświadczenie.
- Widzę, że miałaś złe doświadczenie.
Keegan sam nie wiedział, co skłoniło go do tego gestu, wiedział tylko, że musi podnieść na duchu
Wren. Odsunął swój stoliczek z talerzem, odsunął jej stoliczek, usiadł na piętach przed jej fotelem i
delikatnie ujął jej podbródek.
- Masz wewnętrzne piękno, Wren. Promieniuje ono z ciebie. Jest to uroda, której nie można
osiągnąć żadnymi szminkami i kosztownym strojem.
- Ale moje kalectwo... - zaczęła.
- Jest kalectwem tylko wtedy, kiedy chcesz, żeby było. Dla mnie to jest twój dodatkowy atut. Tak,
atut. To ci dodaje uroku. I to mówi światu, że jesteś kobietą, która
112
SAMOTNI KOCHANKOWIE
cierpiała i przeszła przez cierpienie, nie tracąc nic ze swych cnót.
- Nie wiem, czy można się zgodzić z taką opinią. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •