X


 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ka i bezwładna od senności... a może rozkoszy.
Starał się poskromić rozszalałe myśli.
- Siostry też to interesowało?
- Nie. - W jej głosie zabrzmiał cień dziecięcej wzgardy i musiała się na
tym przyłapać, bo zmarszczyła nos, sama sobie udzielając nagany. - Char�
lotte była jeszcze małym dzieckiem. Helena czasami przychodziła, ale za�
wsze zasypiała po paru minutach i trzeba ją było odnosić do łóżka. - Zda�
rzało się, że Grace zostawała, by oglądać nocne niebo. Zawsze była taka
dociekliwa i nad wiek rozumna. Upierała się, że kupi sobie gwiazdy i zrobi
z nich naszyjnik. - Powoli przesunęła palcem po niebie, wskazując szeroki
pas gęsto usiany gwiazdami. - Grecy nazywali to  Drogą bogów". Tak mó�
wił ojciec.
Ojciec. Kit wahał się, popychany nagłym impulsem, którego nie rozu�
miał. O związkach między rodzicami a dzieckiem wiedział mniej niż o dru�
giej stronie księżyca, ale rozumiał jej cierpienie, poczucie, że została zdra�
dzona. Ogarnęła go fala współczucia, a przecież, wielki Boże, nie chciał
nic czuć do Kate: ani współczucia, ani czułości, ani zrozumienia. Godził
się z żądzą, która nim targała, bo żądza była bezpieczna. Stwarzała dy�
stans.
- Nie miał zamiaru porzucić swoich bliskich, Kate. Nie spodziewał się,
że umrze.
95
Zesztywniała z oczyma wciąż utkwionymi w dalekim niebie.
- Nie musiał umierać. Miał wybór. Sam pan to powiedział. - Przeniosła
na Kita mroczne spojrzenie. - Ofiarować się w taki sposób było... nieodpo�
wiedzialnością! Miał obowiązek zapewnić nam przyszłość i chronić swoje
życie! Gorąco chciałabym wiedzieć, dlaczego wolał umrzeć za was, niż żyć
dla nas?
Nie obraził się. Doskonale ją rozumiał, jak chyba nikt inny. Straciła rze�
czy, które były jej najdroższe, na skutek czegoś, co uznała za zdradę. Tak,
rozumiał to aż nadto dobrze.
Nagle szeroko otwarła oczy z wyrazem zażenowania.
O! Tak mi przykro. Nie to miałam na myśli. Sądziłam tylko, że nas
kochał...
Zignorował te przeprosiny.
- Bo kochał. Ale musiał zrobić to, co... szukał właściwych słów - .. .co
musiał zrobić.
- Chciałabym móc w to uwierzyć. - Spuściła wzrok na dłonie, które splotła
na kolanach, skubiąc nerwowo palce. - Wiem, że nie powinnam myśleć w ten
sposób. Ale to nie ma znaczenia, prawda? Kiedy się coś czuje głęboko, ro�
zum nic dochodzi do głosu. - Popatrzyła na niego bezradnie. - Jak to panu
wytłumaczyć?
- Ja to rozumiem.
Przekrzywiła głowę pytająco, a w czarnych jak noc oczach zatliła się iskra
zrozumienia, że ktoś inny dzwiga podobny ciężar.
- Tak - szepnęła ledwie dosłyszalnie. - Tak. Oczywiście, że pan rozumie.
A on ze zdumieniem spostrzegł, że na myśl o zdradzie i utraconych towa�
rzyszach czuje smutek zamiast dotychczasowej wściekłości.
Oczy Kate zalśniły.
- Jak pan się godzi z tą zdradą?
- Nie godzę się- odparł, a jego głos nabrał stanowczości. - %7łyję nadzie�
ją, że odkryję prawdę i że kiedyś uda mi się spojrzeć w twarz człowieka,
który nas sprzedał.
- A jeśli zdrajca nie żyje?
Dlaczego właśnie ona? Dlaczego jest w niej tyle zrozumienia, taka głębo�
ka, spontaniczna szczerość?
- Nie wiem, co zrobię.
- A ja wiem - powiedziała posępnie. Pochyliła się ku niemu. - Niech pan
machnie na niego ręką. Kimkolwiek jest.
- Nie mogę. Pozostał dług wobec Douglasa.
96
Wyraz prośby zniknął z jej twarzy.
- Z pewnością nie wypada mi krytykować tego pana przymiotu.
Czego od niego oczekuje? Wyznania, że nawet gdyby nie ślubował jej
rodzinie ani jej samej nie przysiągł wiernie służyć, i tak zrobiłby wszystko,
by była bezpieczna, otoczona troską i zadowolona? %7łe gotów dla niej wal�
czyć? 1 kraść? Zrezygnować z własnego życia?
Wstał.
- Wyjeżdża pan - stwierdziła obojętnie.
- Tak.
- Pilne zobowiązanie towarzyskie.
Chciał znów usłyszeć jej śmiech, ale jakaś część jego osoby pragnęła usły�
szeć zupełnie inny dzwięk, słyszeć jak oddech zamiera jej z pożądania i uleg�
łości. Mimowolnie zapatrzył się na miękką nabrzmiałość jej dolnej wargi, na
połysk skóry, widocznej spod wełnianego kołnierza narzutki, na delikatność
smukłych, znaczonych błękitnymi żyłkami dłoni i blask jej oczu.
Pożądanie wybuchło w nim tak intensywnie, że przez chwilę kręciło mu
się w głowie. Musi wyjść.
- MacNeill?
Za murem ogrodu jest studnia. Kiedyś woda była w niej lodowato zimna.
Bóg da, że nadal tak jest.
- Będzie tu pani dobrze. Bracia są naiwni, ale to porządni ludzie. Dopil�
nują, żeby pani była najedzona i wypoczęta.
- Na długo pan wyjeżdża?
- Wrócę za kilka dni.
- Czy... - urwała i zmarszczyła brwi. - Czy pojedzie pan do zamku? To
dość niebezpieczne.
Roześmiał się i kłamstwo przyszło bez trudu.
- Przyrzekłem pani, że doprowadzę ją bezpiecznie do celu podróży, za�
nim poświęcę się własnym sprawom.
Odetchnęła z ulgą, a jemu serce skoczyło w piersi na myśl, że się o niego
martwi. Minęły lata od czasów, gdy ktoś troszczył się o jego bezpieczeń�
stwo. Musi w tym kryć się jakaś pułapka.
- Kiedy pan wróci, wyruszymy do Clyth?
Powinien być wdzięczny, że mu przypomniała, dokąd, do kogo i po co
jedzie. Ale czuł tylko ogień i zimno osadzające się w sercu.
- Tak, proszę pani. - Ukłonił się oficjalnie i odszedł, nim zdążyła zranić
go do żywego następnym prostodusznym słowem.
97
7 - W labiryncie uczuć
Niebezpieczeństwa czyhające
na ogrodowych ścieżkach
Moja droga Heleno,
proszę, podziel się treścią tego listu z Charlotte, jeśli znajdzie ona [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •