[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ka i bezwładna od senności... a może rozkoszy.
Starał się poskromić rozszalałe myśli.
- Siostry też to interesowało?
- Nie. - W jej głosie zabrzmiał cień dziecięcej wzgardy i musiała się na
tym przyłapać, bo zmarszczyła nos, sama sobie udzielając nagany. - Char
lotte była jeszcze małym dzieckiem. Helena czasami przychodziła, ale za
wsze zasypiała po paru minutach i trzeba ją było odnosić do łóżka. - Zda
rzało się, że Grace zostawała, by oglądać nocne niebo. Zawsze była taka
dociekliwa i nad wiek rozumna. Upierała się, że kupi sobie gwiazdy i zrobi
z nich naszyjnik. - Powoli przesunęła palcem po niebie, wskazując szeroki
pas gęsto usiany gwiazdami. - Grecy nazywali to  Drogą bogów". Tak mó
wił ojciec.
Ojciec. Kit wahał się, popychany nagłym impulsem, którego nie rozu
miał. O związkach między rodzicami a dzieckiem wiedział mniej niż o dru
giej stronie księżyca, ale rozumiał jej cierpienie, poczucie, że została zdra
dzona. Ogarnęła go fala współczucia, a przecież, wielki Boże, nie chciał
nic czuć do Kate: ani współczucia, ani czułości, ani zrozumienia. Godził
się z żądzą, która nim targała, bo żądza była bezpieczna. Stwarzała dy
stans.
- Nie miał zamiaru porzucić swoich bliskich, Kate. Nie spodziewał się,
że umrze.
95
Zesztywniała z oczyma wciąż utkwionymi w dalekim niebie.
- Nie musiał umierać. Miał wybór. Sam pan to powiedział. - Przeniosła
na Kita mroczne spojrzenie. - Ofiarować się w taki sposób było... nieodpo
wiedzialnością! Miał obowiązek zapewnić nam przyszłość i chronić swoje
życie! Gorąco chciałabym wiedzieć, dlaczego wolał umrzeć za was, niż żyć
dla nas?
Nie obraził się. Doskonale ją rozumiał, jak chyba nikt inny. Straciła rze
czy, które były jej najdroższe, na skutek czegoś, co uznała za zdradę. Tak,
rozumiał to aż nadto dobrze.
Nagle szeroko otwarła oczy z wyrazem zażenowania.
O! Tak mi przykro. Nie to miałam na myśli. Sądziłam tylko, że nas
kochał...
Zignorował te przeprosiny.
- Bo kochał. Ale musiał zrobić to, co... szukał właściwych słów - .. .co
musiał zrobić.
- Chciałabym móc w to uwierzyć. - Spuściła wzrok na dłonie, które splotła
na kolanach, skubiąc nerwowo palce. - Wiem, że nie powinnam myśleć w ten
sposób. Ale to nie ma znaczenia, prawda? Kiedy się coś czuje głęboko, ro
zum nic dochodzi do głosu. - Popatrzyła na niego bezradnie. - Jak to panu
wytłumaczyć?
- Ja to rozumiem.
Przekrzywiła głowę pytająco, a w czarnych jak noc oczach zatliła się iskra
zrozumienia, że ktoś inny dzwiga podobny ciężar.
- Tak - szepnęła ledwie dosłyszalnie. - Tak. Oczywiście, że pan rozumie.
A on ze zdumieniem spostrzegł, że na myśl o zdradzie i utraconych towa
rzyszach czuje smutek zamiast dotychczasowej wściekłości.
Oczy Kate zalśniły.
- Jak pan się godzi z tą zdradą?
- Nie godzę się- odparł, a jego głos nabrał stanowczości. - %7łyję nadzie
ją, że odkryję prawdę i że kiedyś uda mi się spojrzeć w twarz człowieka,
który nas sprzedał.
- A jeśli zdrajca nie żyje?
Dlaczego właśnie ona? Dlaczego jest w niej tyle zrozumienia, taka głębo
ka, spontaniczna szczerość?
- Nie wiem, co zrobię.
- A ja wiem - powiedziała posępnie. Pochyliła się ku niemu. - Niech pan
machnie na niego ręką. Kimkolwiek jest.
- Nie mogę. Pozostał dług wobec Douglasa.
96
Wyraz prośby zniknął z jej twarzy.
- Z pewnością nie wypada mi krytykować tego pana przymiotu.
Czego od niego oczekuje? Wyznania, że nawet gdyby nie ślubował jej
rodzinie ani jej samej nie przysiągł wiernie służyć, i tak zrobiłby wszystko,
by była bezpieczna, otoczona troską i zadowolona? %7łe gotów dla niej wal
czyć? 1 kraść? Zrezygnować z własnego życia?
Wstał.
- Wyjeżdża pan - stwierdziła obojętnie.
- Tak.
- Pilne zobowiązanie towarzyskie.
Chciał znów usłyszeć jej śmiech, ale jakaś część jego osoby pragnęła usły
szeć zupełnie inny dzwięk, słyszeć jak oddech zamiera jej z pożądania i uleg
łości. Mimowolnie zapatrzył się na miękką nabrzmiałość jej dolnej wargi, na
połysk skóry, widocznej spod wełnianego kołnierza narzutki, na delikatność
smukłych, znaczonych błękitnymi żyłkami dłoni i blask jej oczu.
Pożądanie wybuchło w nim tak intensywnie, że przez chwilę kręciło mu
się w głowie. Musi wyjść.
- MacNeill?
Za murem ogrodu jest studnia. Kiedyś woda była w niej lodowato zimna.
Bóg da, że nadal tak jest.
- Będzie tu pani dobrze. Bracia są naiwni, ale to porządni ludzie. Dopil
nują, żeby pani była najedzona i wypoczęta.
- Na długo pan wyjeżdża?
- Wrócę za kilka dni.
- Czy... - urwała i zmarszczyła brwi. - Czy pojedzie pan do zamku? To
dość niebezpieczne.
Roześmiał się i kłamstwo przyszło bez trudu.
- Przyrzekłem pani, że doprowadzę ją bezpiecznie do celu podróży, za
nim poświęcę się własnym sprawom.
Odetchnęła z ulgą, a jemu serce skoczyło w piersi na myśl, że się o niego
martwi. Minęły lata od czasów, gdy ktoś troszczył się o jego bezpieczeń
stwo. Musi w tym kryć się jakaś pułapka.
- Kiedy pan wróci, wyruszymy do Clyth?
Powinien być wdzięczny, że mu przypomniała, dokąd, do kogo i po co
jedzie. Ale czuł tylko ogień i zimno osadzające się w sercu.
- Tak, proszę pani. - Ukłonił się oficjalnie i odszedł, nim zdążyła zranić
go do żywego następnym prostodusznym słowem.
97
7 - W labiryncie uczuć
Niebezpieczeństwa czyhające
na ogrodowych ścieżkach
Moja droga Heleno,
proszę, podziel się treścią tego listu z Charlotte, jeśli znajdzie ona [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •