[ Pobierz całość w formacie PDF ]
padnie cios i przygotowywał się do niego, a po szczególnym napięciu mięśni pierwszy rozpoznawał,
że jego zamysł został odgadnięty i nie ma już sensu zadawanie ciosu, który zostanie odparty i
rozluzniał się, a wtedy z kolei drugi chciał nieoczekiwanie zaatakować, ale jego zamiar zostawał
odgadnięty przez przeciwnika...
Czas płynął, a zawodnicy, jak sądzono, nie robili nic... Jedno uderzenie serca, drugie, trzecie...
Conan nie wytrzymał nerwowo: nie lubił nieokreślonych sytuacji i zawsze jako pierwszy starał się
zakłócić równowagę sił - bez względu na następstwa...
-61-
Skok do przodu, błyskawiczny cios (odbity brzegiem tarczy Amina), obrona i skręt ciałem.
Teraz Turańczyk i Cymmerianin zamienili się miejscami, ale w dalszym ciągu żaden z nich nie
odniósł najlżejszej rany.
Obaj wiedzieli, że zwyciężyć można tylko zmęczywszy przeciwnika serią błyskawicznych ataków i
kontrataków, a następnie zadać szybki i nieoczekiwany cios... Ale żaden z nich nie się spieszył.
Amin zrobił krok w prawo, jak jego odbicie w lustrze Conan stąpił w lewo. Ale teraz słońce
świeciło barbarzyńcy prosto w oczy i on zrobił dwa kroki w lewo, żeby jak poprzednio mieć słońce
z boku. Amin powtórzył jego manewr, utrzymując bezpieczną odległość. Każdy nerw Cymmerianina
drżał od napięcia w oczekiwaniu na nagły cios. Przenikliwy wzrok Turańczyka palił go, przenikał do
jego mózgu i bez trudu czytał jego myśli. Diabelskie sztuczki - przemknęło przez głowę barbarzyńcy.
- On rzuca na mnie czar. Czarownik?...".
Zbierający pieniądze z zakładów padali z nóg: żaden z widzów nie był pewien zwycięstwa swojego
wybrańca i stawki bez przerwy rosły. To strażnik znajdował się na grzbiecie fali stawek, to
barbarzyńca.
Który z gladiatorów pierwszy rozpoczął kolejny atak, nie pojął nikt, nawet chyba sami walczący. Po
prostu w pewnej chwili arena zajaśniała wściekle jaskrawym pasmem oślepiających zygzaków i
błysków - to zamigotały odbite promienie słońca na ostrzach miecza i siekiery. Arenę wypełniła
kakofonia dzwięków - szczękała i zgrzytała broń wojowników zadających ciosy, których ludzkie oko
nie było w stanie śledzić. Siekiera Amina zaczepiła o biodro barbarzyńcy, pozostawiając głębokie
cięcie, które natychmiast wypełniło się krwią; miecz Cymmerianina zranił bok Turańczyka. Ani
jeden, ani drugi nie poczuli bólu.
Conan odbił tarczą kolejny atak, rzucił się do przodu, mierząc w pierś strażnika. Przecząc wszelkim
prawom inercji, siekiera momentalnie przerwała swój lot i pomknęła w przeciwnym kierunku,
odbijając cios Cymmerianina. %7łeby nie wpaść pod spadające ostrze, Conan zrobił jeszcze dwa kroki,
stanął tyłem do przeciwnika, osłonił plecy mieczem, unosząc go za głową ostrzem w dół. I w tym
momencie na jego klingę spadł miażdżący cios, palce barbarzyńcy na chwilę straciły czucie. Conan
odwrócił się gwałtownie i tarczą odbił kolejny atak przeciwnika. Stal zadzwięczała i się zaiskrzyła.
Widząc, że szyja Amina jest nie osłonięta, Conan z rozmachu koniuszkiem
-62-
miecza wykreślił łuk, ale ochroniarz jakby na to właśnie czekał -ostrze napotkało metalową rękojeść
siekiery i zamarło. Amin spróbował przewrócić Cymmerianina tarczą, ale ten odgadł jego zamiar i
szybko wyrzucił w przód lewą rękę, na której trzymał swojątarczę. Nad areną po raz kolejny rozległ
się dzwięk stali.
Walczący na sekundę zastygli: tarcze zetknięte, broń skrzyżowana, twarze blisko siebie.
- Zwist twojego miecza przypomina wiatr w skałach - zasyczał Amin przez zaciśnięte zęby i jego
głos jak rozpalona igła wbił się w mózg Cymmerianina. - To dobrze: już dawno nie słyszałem tak
wirtuozowskiego dzwięku. Jesteś dobrym wojownikiem i podoba mi się granie z tobą w śmierć.
- I życie, i śmierć to gra. W takim razie, jaka różnica, w co się gra? - odpowiedział Conan w miarę
możności jak najbardziej obojętnie, mimo że każdy mięsień błagał o odpoczynek, a z niezbyt
głębokich, lecz bolesnych ran przez cały czas sączyła się krew. Tylko jedno dodawało mu wiary:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]