[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kiedy Jungir Chan oszalał. Nikt oprócz mnie o tym nie wiedział. Gdyby rozeszła się wieść, \e
satrapa Zambouli zwariował, natychmiast zaczęłyby się rozruchy i zamieszki. Widzisz teraz,
\e nie mogę wynagrodzić cię tak, jak chciałeś. Kochanka satrapy nie mo\e być twoją. Jednak
nie odejdziesz bez nagrody. Oto sakiewka złota.
Wręczyła mu woreczek, który dał jej niewolnik.
Teraz idz, a kiedy słońce wzejdzie, przyjdz do pałacu. Ka\ę Jungir Chanowi, \eby
zrobił cię kapitanem gwardii, ale będziesz spełniał moje rozkazy w tajemnicy. Twoim
pierwszym zadaniem będzie udać się na czele oddziału do świątyni Hanumana pod
pretekstem szukania zabójcy kapłana, a w rzeczywistości, aby poszukać Gwiazdy Khorali.
Pierścień musi być gdzieś ukryty. Kiedy go znajdziesz, przyniesiesz mi. Teraz mo\esz odejść.
W milczeniu skinął głową i odszedł. Dziewczyna poczuła się dotknięta, widząc, \e jego
zachowanie nie zdradzało, by się martwił jej odmową.
Conan skręcił za róg, po czym obejrzał się za siebie, zmienił kierunek marszu i
przyspieszył kroku. W kilka chwil pózniej znalazł się w tej części miasta, w której był koński
targ. Odszukał pewien dom i załomotał do drzwi, a\ w oknie pojawiła się brodata twarz i
zaspany głos zapytał o przyczynę tego zamieszania.
Konia za\ądał Cymeryjczyk. Najszybszego wierzchowca, jakiego masz.
Nie otwieram drzwi o tej porze burknął handlarz koni.
Conan potrząsnął sakiewką.
Aobuzie, psi synu! Nie widzisz, \e jestem sam i mam białą skórę? Zejdz na dół, zanim
rozwalę drzwi!
W końcu Conan odjechał na gniadym ogierze w kierunku domu Arama Baksha.
Skręcił z ulicy w aleję biegnącą między tawerną a ogrodem, w którym rosły daktylowce,
ale nie zatrzymał się przy bramie. Podjechał do północnego końca muru, po czym zakręcił i
pojechał wzdłu\ niego, aby w końcu zatrzymać się przed naro\nikiem. W pobli\u nie było
\adnych drzew, ale rosło trochę niskich krzaków. Do jednego z nich przywiązał konia i ju\
zamierzał wspiąć się na siodło, kiedy usłyszał cichy pomruk głosów.
Wyjął nogę ze strzemienia i podszedłszy do rogu zerknął ostro\nie. Trzej mę\czyzni szli
Strona 28
Howard Robert E - Conan obie\yświat
drogą w kierunku kępy palm i po rozlazłym chodzie poznał, \e to Darfarczycy. Przystanęli na
jego wołanie, zbijając się w ciasną grupę, gdy podszedł do nich z mieczem w ręku. Ich oczy
błyszczały blado w świetle gwiazd. W mahoniowych twarzach odbijała się zwierzęca \ądza,
jednak wiedzieli, \e ich maczugi nie sprostają stalowemu ostrzu. Barbarzyńca te\ o tym
wiedział.
Dokąd idziecie? zapytał.
Powiedzieć naszym braciom przy jamie, \eby zgasili ognisko padła ponura,
chrapliwa odpowiedz. Aram Baksh obiecał nam człowieka, ale skłamał. Znalezliśmy
jednego z naszych martwego w pokoju pułapce. Tej nocy będziemy głodni.
Chyba nie uśmiechnął się Conan. Aram Baksh wyda wam człowieka. Widzicie te
drzwi?
Pokazał im małą, obitą \elazem furtę w zachodniej części muru.
Zaczekajcie tam. Aram Baksh da wam człowieka.
Wycofał się tyłem, a\ znalazł się poza zasięgiem ich maczug, a potem obrócił się i zniknął
za rogiem. Dotarłszy do konia przystanął, aby upewnić się, \e czarni nie poszli za nim, a
potem wspiął się na grzbiet wierzchowca i stanął w siodle, uspokajając zwierzę kilkoma
cichymi słowami. Sięgnął ręką, chwycił krawędz muru i podciągnął się w górę. Przez chwilę
spoglądał na zabudowania. Gospoda wznosiła się w południowym rogu, resztę przestrzeni
zajmował ogród i krzaki. Nigdzie nie dostrzegł \ywej duszy. Dom stał cichy i ciemny;
barbarzyńca wiedział, \e wszystkie drzwi i okna były dokładnie zamknięte i zaryglowane.
Pamiętał, \e Aram Baksh śpi w komnacie przylegającej do obsadzonej cyprysami ście\ki
wiodącej do drzwi w zachodnim murze. Przemknął jak cień przez zarośla i po chwili lekko
zapukał do drzwi komnaty.
Co jest? zapytał burkliwy, senny głos.
Aramie! syknął Cymeryjczyk. Czarni przeła\ą przez mur!
Drzwi otworzyły się niemal natychmiast, ukazując gospodarza stojącego w samej koszuli,
ale ze sztyletem w ręku. Wyciągnął szyję spoglądając barbarzyńcy w twarz.
Co to za bajki& To ty!
Stalowe palce Conana zdusiły mu krzyk w gardle. Obaj upadli na podłogę i Cymeryjczyk
wyrwał sztylet z ręki wroga. Błysnęło ostrze i trysnęła krew. Aram Baksh zabulgotał
odra\ająco, krztusząc się i dławiąc krwią. Conan szarpnięciem postawił go na nogi; znów
błysnął sztylet i większość kręconej brody spadła na podłogę.
Wcią\ trzymając przeciwnika za gardło bo człowiek mo\e wydawać nieartykułowane
krzyki nawet z odciętym językiem Cymeryjczyk wywlókł go z komnaty i zaciągnął do
drzwi w murze. Jedną ręką odsunął rygiel i otworzył drzwi na oście\, odsłaniając trzy czarne
postacie, które czaiły się tam jak sępy. W ich niecierpliwe ramiona rzucił gospodarza.
Z ust Zamboulańczyka wydobył się straszliwy, zdławiony wrzask, ale gospoda pozostała
cicha i ciemna. Ludzie tu byli przyzwyczajeni do nocnych wrzasków.
Aram Baksh walczył jak szalony, nie odrywając swych wytrzeszczonych oczu od twarzy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]