[ Pobierz całość w formacie PDF ]

— Jak długo tu zostaniemy? — spytała Elashi.
— Aż ustanie śnieżyca.
— Na pustyni nie ma takiej pogody. Jak długo to potrwa?
Wzruszył ramionami.
— Godzinę, dzień, a może trzy. Crom wie.
— Ale Skeer ucieknie.
Zanim Conan zdążył odpowiedzieć, Tuanne wyszeptała:
— Raczej nie. Jeśli my nie możemy iść dalej, to i on również.
Elashi spojrzała na bladą kobietę.
— Czy mogłabyś wędrować w tak straszną burzę?
— Mogłabym, chociaż wolno. I byłabym… zimniejsza niż zwykle.
Kobieta pustyni westchnęła.
— Cóż. Przypuszczam, że będziemy musieli zaczekać i mieć nadzieję, iż nie zgubimy jego
tropu.
— Ja czuję przedmiot, który ma przy sobie — rzekła Tuanne. — Może uciec, ale nie zdoła
skryć się przede mną.
Chłód jej głosu dotknął Conana. Nie wyglądała na niebezpieczną, ale była, co do tego nie
miał wątpliwości. Dołożył świeżych gałęzi do ognia, ale ciepło ogniska nie zdołało usunąć
osobliwego chłodu, który przeniknął na wskroś jego ciało.
Szczęście odwróciło się od Skeera. Kiedy rozszalała się śnieżyca, ponaglił wierzchowca
usiłując dotrzeć do jakiegoś schronienia… zawierucha przybrała na sile, zupełnie się zgubił.
Jego koń potknął się i złamał nogę. Skeer znalazł się w matni.
Cóż, pomyślał dobywając miecza i zbliżając się do bezradne zwierzęcia, przynajmniej nie
będę cierpiał głodu…
VII
Burza chłostała ziemię przez dwa dni i dwie noce. Z nadejściem brzasku trzeciego dnia
słońce ponownie ukazało się na niebie, a jego złocisty blask spłynął na oślepiająco białą
okolicę. W samą porę, gdyż właśnie skończyło się jedzenie.
Podczas burzy Conan nie próżnował. Za pomocą sztyletu, z gałązek drzew sporządził trzy
pary śnieżnych rakiet. Barbarzyńca próbował również zdobyć jakieś pożywienie, niestety
podczas śnieżnej zawieruchy nie zauważył w okolicy żadnej zwierzyny. Zadanie to wypełniła
Tuanne, która choć sama nie jadła, wyszukiwała dla Conana i Elashi pewne gruzłowate
jadalne korzenie. Cymmerianin nie był z tego zadowolony, ale nie miał wyboru. Tak czy
inaczej burza przeminęła i mogli wyruszyć w dalszą drogę.
Elashi miała pewne wątpliwości.
— Ten śnieg będzie nam sięgał do piersi! Zamarzniemy w nim na śmierć!
— Nie — odrzekł Conan. — Z ich pomocą — wskazał na rakiety — nie będziemy zapadać
się w śniegu.
Musiał jeszcze udowodnić prawdziwość swoich słów, po czym poprowadził dwie kobiety
przez puszysty śnieg.
Conan był potężnym mężczyzną i jeśli on utrzymywał się na śniegu, Elashi i Tuanne, dużo
od niego lżejsze, tym bardziej nie miały problemów z poruszaniem się po białej powierzchni.
Mogli iść dalej, niezbyt szybko. Oddech młodego Cymmerianina zamieniał się w obłoczki
pary, gdy barbarzyńca sunął noga za nogą wzdłuż szlaku, ukrytego obecnie pod grubą
pokrywą świeżego śniegu. Prawdopodobnie Skeerowi również nie było lekko, myśl ta
dodawała Conanowi otuchy. Rzecz jasna zabójca nie szedł w towarzystwie dwóch
spowalniających marsz kobiet, ale mimo to mogło im się udać.
W chwili gdy trójka prześladowców ponownie ruszyła jego śladem, Skeer siedział
owinięty kocem, skulony przy małym ognisku nawiązując magiczny kontakt z Negiem.
Był najedzony, ale przypłacił to opóźnieniem marszu. Musiał wytłumaczyć się z tego, w
przeciwnym razie Neg srogo go za to ukarze.
Pochwycenie zająca kosztowało go niemało trudu. Nie potrzebował mięsa, ale ciepła krew
była konieczna, by zaklęcie zadziałało. Nie miał ochoty używać do tego własnej krwi, choć
uczyniłby to, gdyby nie miał innego wyjścia.
— MÓW!
— Zostałem zatrzymany przez śnieżycę, panie. Straciłem wierzchowca, a zdobycie
drugiego może mi zająć trochę czasu. W pobliżu nie ma żywego ducha.
— CZY MASZ TO, CZEGO SZUKAM?
— Tak, panie. Radbym przekazać ci ów artefakt najszybciej jak to tylko możliwe.
— NIE ZWLEKAJ!
— Jak rozkażesz, panie.
Łączność została przerwana i Skeer wzdrygnął się, gdy złowróżbna moc nekromanty
przestała wibrować w jego duszy. Jako pan był potężny i hojny dla tych, którzy mu dobrze
służyli, lecz dla tych, którzy go w jakiś sposób zawiedli… Cóż, lepiej o nich nie myśleć.
Zabójca wstał i przeciągnął zziębnięte ciało. Lepiej, aby uczynił, co mu kazano, i nie tracił
więcej czasu.
— Znasz tę drogę? — zapytał Conan.
— Tak — odparła Tuanne. — Zmierzamy obecnie w stronę czterech gór znanych jako
Maska Śmierci. Gdzieś w dolinie pomiędzy nimi leży Opkothard, miasto tajemnicy. Nigdy go
nie widziałam i nawet plotki na jego temat są powtarzane najcichszym szeptem.
— Czy uważasz, że Skeer tam właśnie zmierza?
Tuanne pokręciła przecząco głową.
— W takim razie może moglibyśmy go dogonić — zaproponowała Elashi.
Conan szczerze w to wątpił. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •