[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przybliżonej.
- Skoncentrujmy się na razie na mieście  Z - Michaił ponownie rozwinął fotografię i
obejrzał uważnie podejrzane miejsce. - Nie można na raz łapać wszystkich srok za ogon.
- Słusznie - kiwnął głową szef.
Spojrzałem na zegarek. Było już dość pózno. Pożegnaliśmy się z gospodarzem i
obiecawszy informować go na bieżąco o wynikach badań, pojechaliśmy na lotnisko.
Zapakowaliśmy się do helikoptera i polecieliśmy do Cuiaby. Nim nadlecieliśmy nad lotnisko,
zapadł już mrok.
- Będzie problem - mruknął Michaił.
Budynek nie był oświetlony. Na płycie świecił słabo czerwonawy, żarzący się punkt.
Jak mogłem się domyślić, to nasi ochroniarze gotowali sobie kolację. Przelecieliśmy nad nimi
dość nisko, ale ciemno było, że oko wykol.
- Nie chcę lądować po ciemku - powiedział Michaił zdenerwowany. - A te helikoptery
nie majÄ… reflektorka od spodu...
- Spuść mi linkę desantową - zaproponowałem. - Wyląduję na ziemi i polecę do
budynku lotniska, niech włączą reflektory...
- Nikogo tam nie ma - westchnął ze złością. - Wywoływałem ich przez radio. Pewnie
po prostu zamknęli na noc i poszli spać.
- A nasi ochroniarze?
- Racja! Francesco ma telefon komórkowy.
Michaił wyjął swój aparat z kieszeni i wystukał pospiesznie numer. Rzucił w
słuchawkę kilka słów po portugalsku. Kilka minut pózniej pod nami pojawili się obaj
Rosjanie, uzbrojeni w pochodnie zrobione z pakuł nasączonych benzyną.
- Witamy w krainie nowoczesnych technologii - mruknÄ…Å‚em.
Helikopter wreszcie usiadł na ziemi. Ochroniarze zaraz przyprowadzili swojego psa i
przypięli go do płozy.
Złapaliśmy taksówkę i odwiezliśmy Juanitę do domu. Jak się okazało, mieszkała
niedaleko naszej bazy, w sporej drewnianej  kamienicy , pamiętającej zapewne czasy
gorączki kauczukowej. Wróciliśmy do hotelu.
- Jest kolejny list do panów - powiedział portier.
Wchodząc po schodach, szef rozpruł kopertę i podał list Michaiłowi.
- Ostatnie ostrzeżenie. Wynoście się stąd. zapomnijcie o zaginionych kopalniach.
Zapomnijcie o kamiennych miastach, zapomnijcie o mapach pułkownika Fawcetta - odczytał
nasz przyjaciel.
- Może należałoby zawiadomić miejscową policję? - zapytałem.
- Nie ma potrzeby. I tak jutro przenosimy się daleko stąd - zwierzchnik rozwiał moje
obawy. - Nawet jeśli faktycznie lataliście nad terenem, należącym do jakiegoś narkotykowego
bossa, to sądzę, że zdążyliśmy się wyprowadzić, zanim nadepnęliśmy mu na odcisk...
Mylił się.
ROZDZIAA ÓSMY
PLANUJEMY PRZEPROWADZK " ODWIEDZINY W REDAKCJI "
ZNIKNICIE DZIENNIKARKI " POLICYJNY HAKER " PRYWATNE
ZLEDZTWO " POLOWANIE NA LUDZI W GÓRACH RONCADOR
W nocy spadł deszcz. Ranek był jednak piękny. Ulice lśniły jak świeżo wymyte.
Przydało im się to... Siedzieliśmy w sali restauracyjnej przy śniadaniu.
- Juanita pewnie pojedzie z nami - powiedział szef zadowolony. - Przyda się nam na
wschodzie, bo nie wiem, czy są tam ludzie, którzy mówią po rosyjsku...
Michaił uśmiechnął się.
- Znam też trochę ormiański. Zresztą niewykluczone, że znajdziemy tam Polaków.
Wasi rodacy są rozsiani po całym świecie.
- Ale nie zawsze znają jeszcze język ojców - mruknął szef.
- Nie będzie chyba tak zle. Nie zapominajcie, że nauczyłem się mówić po polsku w
Kanadzie. Tam poznałem trochę portugalski... przestawałem z gastarbeiterami różnych
narodowości.
Szef wyjął z kieszeni telefon i wystukał numer Juanity.
- Dziwne - mruknÄ…Å‚. - Nie odpowiada.
- Pewnie jeszcze śpi - uspokoiłem go. - Mogła się wczoraj zmęczyć. Pracuje chyba
zbyt ciężko...
Pan Samochodzik kiwnął głową.
- Zobaczmy, dokąd przenieść bazę - zaproponował, rozkładając na stole atlas.
- Prowincja Bahia - wskazałem. - A tu są góry Chapada dos Mangabeiras. Może tu?
Osada Gilbues... Tylko jakieś 150 kilometrów od gór...
- Trzy tysiące mieszkańców, nie ma lotniska ani nawet awaryjnego lądowiska dla
helikopterów. Nie ma też hotelu - mruknął Michaił kartkując opasły przewodnik.
- A może tu? - szef wskazał na Xique-Xique. - Większe miasteczko nad rzeką Sao
Francisco.
- Ma lotnisko, szpital, sześć hoteli - mruknął nasz przyjaciel. - Dobry pomysł. Trzeba
tylko namówić Juanite, żeby poleciała z nami - uśmiechnął się.
Wystukał numer dziewczyny, ale znowu bezskutecznie.
- To na nic - mruknąłem, widząc, jak ponownie usiłuje się połączyć. - Może
uszkodziła albo zgubiła telefon...
- Nie podoba mi się to - powiedział Michaił. - Wpadnijmy do redakcji...
- Może zaspała - zauważył szef. - Wiemy, gdzie mieszka. Rozdzielmy się. Ja sprawdzę
u niej w domu, wy w redakcji.
Złapaliśmy taksówkę. O dziwo, tym razem był to prawdziwy samochód, choć bez
bocznych szyb. Redakcja mieściła się w czteropokojowym mieszkaniu na drugim piętrze
budynku, który przypominał blok z Ursynowa. To znaczy, wzniesiony był z wyjątkowo
niechlujnie dopasowanej, wielkiej płyty. Zapukaliśmy do drzwi, a ponieważ nikt nam nie
otwierał, weszliśmy do środka. Redakcja była jak wymarła.
- Co się z nimi stało? - zdziwił się Michaił.
- Dziennikarze w terenie, a ci od składu komputerowego przychodzą na drugą zmianę
- wyraziłem przypuszczenie. - Skład robią wieczorem i wysyłają do drukarni, gdzie się w nocy
drukuje... Ale ktoś na dyżurze redakcyjnym musi być.
Faktycznie, w pokoju opatrzonym tabliczką:  Redaktor naczelny , siedziało dwóch
facetów i rozmawiało.
- Szukamy Juanity - powiedział Michaił po portugalsku. - Nie ma jej tu?
- Nigdy nie przychodzi do redakcji przed szesnastą - powiedział wyższy mężczyzna,
ubrany w garnitur z tropiku. - A wy ci, co latajÄ… nad lasem?
- Właśnie - powiedział Michaił.
Faceci wymienili spojrzenia.
- Może gdzieś pojechała w teren - powiedział ten niższy. - Ona często wyskakuje na
kilka dni.
- No, trudno - uśmiechnął się Michaił. - Gdyby się pojawiła, to powiedzcie, że jej
szukamy.
Wyszliśmy z biura.
- Coś mi tu nie gra - powiedział Michaił.
- Co konkretnie? - zagadnąłem. - Bo mnie też ci dwaj goście wydali się jacyś dziwni...
- Popatrz: zidentyfikował nas, pewnie oglądał nasze zdjęcia we własnej gazecie. Mimo
to nie okazał zdziwienia faktem, że siedzimy w mieście, zamiast dalej szukać. Poza tym
powiedział, że ona jest w terenie.
- Czyli wiedział od razu, że nie lata dziś z nami - dodałem. - A jednocześnie nie wie,
gdzie jest. Nie sądzę, żeby redakcja dawała aż taką swobodę początkującej dziennikarce, żeby
nie przejmować się, że znika od czasu do czasu na kilka dni... Przecież pamiętasz, jak
polowała na każdy okruch sensacji, byle tylko pozostać z nami. To oznacza, że na co dzień [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •