[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jechałem, wymagał niewiarygodnej precyzji w kierowaniu. W kilkanaście sekund poczułem, że ja i to auto
stanowimy jedność, niemal każdym nerwem czułem każdy wymiar tego pojazdu, gdy drgnął mi mięsień, to jakby
poruszył się mechanizm ukryty pod charakterystyczną maską porsche.
Może kilku kierowców w lepszych samochodach miałoby ambicje ścigać się ze mną, ale widząc pędzące porsche
rezygnowali pozostawiając sobie przyjemność patrzenia na pędzącego mechanicznego zwierzaka. W dwie minuty
dogoniłem mercedesa pana Bogumiła. Na prostych, wyprzedzając inne auta rozpędzał się do prędkości stu
sześćdziesięciu kilometrów na godzinę.
Porsche przy takiej prędkości zdawało się być tylko trzmielem uganiającym się między łodygami kwiatów na łące,
ale wyczuwałem w nim geparda gotowego w każdej chwili rzucić się do szaleńczego biegu.
Pan Bogumił wiedział, że nie ma szans w wyścigu, więc najpierw próbował utrudnić mi wyprzedzenie go, a potem
chwycił za telefon komórkowy.
- Szaleniec - syknÄ…Å‚em.
- Kto? Ty czy on?
- On, przy takiej prędkości zajmować jedną rękę telefonem?
- Zwiętoszek od prędkości się odezwał... lepiej spójrz na licznik!
Jechałem teraz sto czterdzieści kilometrów na godzinę, w zawrotnym tempie zbliżając się do Głogowa. W mieście
zwolniliśmy i na pierwszych światłach stałem za mercedesem pana Bogumiła, który skończył rozmawiać przez
telefon.
Przez miasto jechaliśmy z przepisową prędkością, ale za Głogowem błyskawicznie przyspieszyłem i ryzykując
zderzenie z nadjeżdżającą z przeciwka ciężarówką wyprzedziłem mercedesa. Wcisnąłem pedał gazu i porsche
gwałtownie przyspieszyło do dwustu kilometrów na godzinę. Kilka kilometrów przeleciałem po szosie modląc się, by
nie wypaść na pobocze wskutek kolein wyżłobionych kołami przeładowanych TIR-ów.
Sebastian MIERNICKI PAN SAMOCHODZIK I KRÓLEWSKA BALETNICA
Opracował: rodHar_ 76 / 81
W bramie parku pałacowego minąłem się z busem filmowców. Oprócz kierowcy w środku siedzieli pan Zbyszek i
Jary. Zahamowałem przed wejściem. Wybiegli do mnie pani Joanna, reżyser, Marcin, Waldi i przyjaciele Jarego.
- Co tu się dzieje? - pytała zdziwiona. - Pani Luscinio, panie Pawle, gdzie państwo byli?!
- Potem! - krzyknąłem i pobiegłem do swojego pokoju po kluczyki do wehikułu.
Zbiegłem do mojego poczciwca, by zobaczyć, że ktoś spuścił powietrze z przednich opon. Wściekły wyjąłem
pompkę z bagażnika i zacząłem pompować. Luscinia przyglądała się temu z pogardliwym uśmiechem.
- Jesteś na przemian żałosny i zabawny - powiedziała.
Waldi bez słowa wyjął pompkę ze swojego auta i pompował drugie koło.
- Co jest? - zapytał mnie Micha.
- Operator i Jary pojechali po skarb - wyjaśniłem.
- To oni odkryli to miejsce przed panem? - zdziwiła się pani Joanna.
Wyprostowałem się, by odpocząć i wtedy Klamka bez słowa zastąpił mnie przy pompce.
- Podejrzewałem, że skarb jest w kościele na rzece, ale boję się, iż oni gotowi są zniszczyć zabytek, żeby dostać
się do skrytki - wyjaśniałem.
- Chcę zobaczyć ten skarb! - krzyknął Micha.
Pozostali też deklarowali chęć ujrzenia go.
- Ciekawe, jak się dostaniecie na wyspę? - zapytała Luscinia.
- Młodzi wezmą łódkę wiosłową - odpowiedziałem. - Ciebie, Luscinio, zaproszę do swojego auta. Czy ktoś jeszcze
chce jechać ze mną?
Miałem chyba wygląd człowieka obłąkanego, bo zgłosił się tylko Waldi.
- Resztę zabierze pan Bogumił - wskazałem na wjeżdżającego przez bramę mercedesa. - Przyjedzcie nad brzeg,
przyślę po was motorówkę.
Wskoczyłem za kierownicę wehikułu, Luscinia usiadła obok mnie, a Waldi z tyłu.
- Zapnij pasy - poleciłem mu.
Gdy Waldi usłyszał ryk silnika wehikułu, ze zdumienia uniosły się jego brwi. Gdy moje auto wyskoczyło do przodu i
pomknęło po szutrze, gwiazdor z niedowierzaniem pokręcił głową.
- I dokąd teraz? - zapytała Luscinia.
- Na przystań - odparłem.
- Nie zdążysz - stwierdziła.
- Mówiłem ci, że oceniasz wehikuł po pozorach - zwróciłem jej uwagę.
Skręciłem na polne drogi, pełne wybojów, po których bus musiał jechać powoli, a jego kierowca musiał ostrożnie
omijać doły. Dzięki mocnym resorom wehikułu mogłem sobie pozwolić na odrobinę nonszalancji i poruszać się
szybciej, bez zbędnej ekwilibrystyki.
- No, no! - na tyle zdobył się Waldi widząc wyczyny, do jakich zdolny jest wehikuł.
Po kilku minutach dojechaliśmy na szczyt wzgórza, z którego prosta droga prowadziła do przystani z szerokim i
krótkim pomostem. Bus dopiero się zatrzymywał. Operator i Jary w biegu wyskoczyli z auta i pobiegli do motorówki.
Jej sternik obejrzał się na nas, rzucił cumy i z dwoma pasażerami powoli odpływał od brzegu. Wcisnąłem pedał gazu.
- Co robisz! - krzyknęła przerażona Luscinia.
Wehikuł już nie jechał, tylko gnał z górki, momentami wydawało się, że nawet jego koła nie wpadają do dołów.
Kierowca busa szybko zjeżdżał na łąkę, a sternik motorówki zdumiony spoglądał w moją stronę.
- Aaaa! - wrzeszczała śpiewaczka, a Waldi tylko mocno się zaparł stopami o podłogę i chwycił się ramy
podtrzymujÄ…cej brezentowy dach.
Wehikuł wpadł na pomost, chwilę było słychać turkot kół po deskach i zaraz wylecieliśmy nad wodę. Przelecieliśmy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •