[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Byle tylko nie próbowali zaszkodzić komuś z moich młodych przyjaciół, to jakoś sobie
poradzę.
- %7łeby pan widział, z kim to pan Paweł dawał sobie radę - pośpieszyła ze zbytecznym
komplementem Zosia.
- No! - poparł ją uprzejmie Janusz.
Mrówczyński rad był dowiedzieć się czegoś konkretniejszego o mych tak wysławianych
dokonaniach. Przypomniałem mu jednak, że w jego sytuacji czas to nawet więcej niż pieniądz i pan
Jan chwycił torbę i  Rambo , zawadiacko przekrzywił kapelusz i ruszył łąką.
Towarzyszyliśmy mu aż do zagrody, gdzie Zośka pomogła spakować namiocik i skromny sprzęt, ja
zaś dokonałem małej manipulacji przy skodzie.
ROZDZIAA JEDENASTY
STOMATOLOG NA EKRANIE ROSYNANTA " ZOZKA
PSYCHOTERAPEUTK " NA PARKINGU PRZED ZAMKIEM
CZORSZTYCSKIM "  CZASZKA WOJOWNIKA WSKAZUJE CZUBAT
SKAA " PAROSTATKIEM PIKNY REJS
Wreszcie uścisnęliśmy sobie dłonie i rozstaliśmy się, życząc spotkania w lepszych czasach.
Gdy Mrówczyński odjechał, Janusz spytał mnie:
- Co pan tam majstrował przy skodzie?
Skinąłem mu z uznaniem głową.
- Bystry jesteś. Podłączyłem Mrówczyńskiemu pasażera na gapę, zwanego w policyjnej
gwarze  pluskwą . Mam ich kilka w zapasie, a bardzo mnie interesuje, gdzie to nasz
stomatolog będzie się podziewał przez najbliższe dni. Jeśli pojedzie prosto do Warszawy,
będzie to znak, że chce zgłosić się na policję. Jednak jeśli zacznie kręcić się w okolicy...
- A czym on może nam zagrozić? - machnęła ręką Zośka. - Przecież tak szczerze się
przyznał, prawie płakał.
Zaśmiałem się:
- Nie sądz nikogo po pozorach. W tej chwili może wypłakiwać się w klapy marynarki
Batury albo któregoś ze  smagłych .
- Oni nie umieją po polsku!
- Wierzysz w to, bo ci tak powiedział Mrówczyński. A nawet jeśli powiedział prawdę, to
nie mogą porozumieć się w jakimś innym języku?
- Choćby po angielsku - wtrącił Janusz - ostatnio przeszedłem niezłą szkołę w mówieniu po
angielsku z ludzmi, których rodowitym językiem jest hiszpański.
- No, skończmy już z tymi lingwinistycznymi rozważaniami - wsiadłem do Rosynanta i
odsłoniłem ekran. - Ciekawe, gdzie to podziewa się nasz dentysta? - włączyłem aparaturę.
Ekran rozjarzył się zielonkawym światłem. Zmniejszyłem zasięg. W dolnym rogu pojawił się jasny
punkcik, zwany przeze mnie pieszczotliwie  pipcikiem (jak zresztą i cały przyrząd). Przyznacie
chyba, że  pluskwa to niesympatyczne słowo.
- Mamy pana Mrówczyńskiego.
- Fiuu - gwizdnął Janusz - niezła zabawka. System UKF czy satelitarny?
Oburzyłem się.
- Oczywiście, że satelitarny! Z dokładnością do 1,5 metra.
- Ja już widziałam, jak to działa - pochwaliła się Zośka.
Zaśmiałem się.
- No to teraz sprawdzimy, czy nadal działa dobrze! Ale zanim do tego dojdziemy mam dla
was małe pytanko: dlaczego, choć jest dopiero druga, a Mrówczyński jest umówiony z Baturą
na czwartą, jego skoda stoi zaparkowana na parkingu przed zamkiem.
- Może postanowił uciekać autobusem? - niepewnie odezwała się Zośka.
- A ty, Januszu, co sądzisz o tym?
- Doprawdy, nie mam pojęcia - rozłożył ręce. - Może już udało mu się założyć pułapkę na
Baturę?
- Ależ Januszu, w ciągu tych kilku minut, które upłynęły od jego odjazdu z gościnnej
zagrody państwa Ziobrów? Przy okazji wydaje mi się, że zapomniał zapłacić za pobyt,
korzystając z okazji, że gospodarze byli w polu. Będziemy musieli nadrobić finansowo jego
roztargnienie. Mówi się trudno. No, ale wróćmy do pytania: co Mrówczyński robi pod
zamkiem?
Odpowiedziało mi milczenie. Wreszcie Janusz mruknął półgębkiem:
- No, co robi?
Wyciągnąłem fajkę i woreczek z tytoniem, nabiłem ją solennie, zapaliłem, dmuchnąłem dymem i
dopiero wtedy odpowiedziałem:
- Nic.
- Nic!
- Ee tam...
- Już wam tłumaczę. Pan Jan Mrówczyński należy do gatunku ludzi, którzy nigdy nie
wiedzą, jakie zło jest gorsze. W wypadku pana Jana: policja czy Batura. Ocenił, że z Baturą
może jeszcze jakoś się dogada, a policja - według niego - to kraty, prycze... Próbuje więc
teraz wybranej przez siebie wersji. A ponieważ wybrał ją i w dodatku nastraszyłem go
obserwacją z drugiego brzegu jeziora, ma, według siebie, tylko jedno miejsce, gdzie wolno
mu przebywać bez podejrzeń o knucie spisku do spółki z policją. Z nami jest już  spalony ,
może siedzieć tylko pod zamkiem jak dziad proszalny i czekać, aż pojawi się jego pan i
władca Jerzy Batura lub któryś z jego pomocników, czy też, co wydaje mi się coraz bardziej
prawdopodobne, raczej pracodawców.
- To tak ma się sprawa - mruknął Janusz. - A wszystko wydawało się takie proste.
- Zosiu, prosimy o obiad! - poprosiłem po chwili jak mogłem najuprzejmiej, ale
dziewczyna rozezliła się nie wiedzieć dlaczego i niebawem wiosłowaliśmy przypalony bigos
z czerstwym chlebem. Dobrze, że pani Ziobrowa zlitowała się widząc naszą nędzę i wyniosła
nam dzbanek owczego mleka.
- A ten, co był z wami? - zapytała. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •