[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pracował wielkim mieczem napotykając tylko niewielki opór tam, gdzie wygłod-
niały Zwiastun Burzy trafiał na cielska i dusze wielkich bestii, niegdyś ludzi, któ-
rzy oddali się jednak całkowicie w służbę Chaosowi. . .
Takie zabijanie nie sprawiało mu satysfakcji, nawet jeśli sama walka była ra-
dością. Podobnie widzieli sprawę i jego towarzysze, wiedząc, że wystarczyłaby
drobna odmiana losu, jakiś przypadek, a i oni sami też mogliby stać się częścią
owej armii dusz potępionych. . . Ostatecznie większość śmiertelników nie wybie-
rała wcale Chaosu dobrowolnie. . .
Trzeba jednak było zabijać albo samemu lec martwym i oddać cały ten
świat na pastwę najezdzcy, by nasycił się łupem i ruszył na podbój dalszych tere-
nów. . .
Z wdziękiem tancerzy i precyzją chirurgów, z oczami pełnymi żalu nad taką
masakrą, trzy siostry walczyły z tymi, którzy wygubili większość ich pobratym-
ców.
Charion zsiadła ze zbyt rosłego dla niej wierzchowca i spieszona pojawiała
się na mgnienie oka w coraz to innym miejscu, tnąc na prawo i lewo i dzięki
darowi jasnowidzenia unikając każdego ataku, nim jeszcze został wyprowadzony.
Podobnie jak siostry, i ona ograniczała ruchy miecza do niezbędnego minimum
i nie czerpała z owego mordowania żadnej przyjemności. . .
. . . Tylko Róża podzielała radość Elryka, bowiem i ona szkolona była do wal-
ki z dowolnym przeciwnikiem. Szybki Cierń bez trudu odnajdywał czułe miejsca
przeciwników, zaś sprawność i szybkość chroniły dziewczynę przed cudzymi cio-
sami. Wiodąc wierzchowca w najgęstszą ciżbę, rozcinała ją tak akuratnie, że jedno
165
padające monstrum przygniatało następne, zabijając przy tym drżącymi spazma-
tycznie Å‚apami kolejnych towarzyszy broni.
Elryk przywołał na usta dawną pieśń bitewną i ruszył za Różą w samo ser-
ce ugrupowania wroga i pożywiał miecz energią, której Zwiastun Burzy nie za-
trzymywał dla siebie, toteż po jakimś czasie oczy Elryka lśnić zaczęły równie
upiornie, jak to piekielne spojrzenie, które dawało się dostrzec czasem w wizjerze
hełmu Gaynora. . .
Wheldrake patrzył z podziwem, jak już ponad połowa armii Chaosu legła pod
ciosami sześciu mieczy przedzierających się przez masę porąbanych cielsk, po-
wyginanych groteskowo kończyn i jeszcze osobliwszych łbów unoszących się
w ostatnich podrygach cierpienia. . .
. . . Z drugiej jednak strony parł ku kręgowi walki Gaynor Przeklęty. Odpychał
wyciągnięte na oślep pazury, gdzieniegdzie zatapiał stal w gardziel, podważając
czym się dało, kością czy ciałem, napotykane przeszkody. Zbroja jego spryska-
na była krwią pokonanych podwładnych, a miecz pulsował w jego dłoni żółcią
i czernią niczym żywa chorągiew, a na jego ustach pojawiały się imiona, niczym
przekleństwa, wzywające wszystko, czego nienawidził, bał się czy najbardziej po-
żądał. . .
. . . i była to nienawiść objawiająca się w wybuchu furii, lęk rodzący agresję,
pożądanie tak intensywne i frustrujące, że stawało się najnikczemniejszą rzeczą,
której Ganyor zazdrościł każdej napotkanej istocie. . .
. . . a najbardziej zazdroÅ›ciÅ‚ Elrykowi z Melniboné, który mógÅ‚by być jego al-
ter ego, kosmicznym przeciwieństwem wybierającym w swej wędrówce raczej
trudne szlaki, miast łatwych. I to jego Książę Przeklęty nienawidził najbardziej,
bowiem przed Elrykiem stała otworem przyszłość osiągalna niegdyś i dla Gayno-
ra. . .
. . . tak dalece uległ Gaynor atmosferze bitwy, że bardziej przypominał teraz
oszalałą bestię niż księcia Chaosu. Warczał i zawodził miotając się po stosach
trupów, jęczał i bełkotał, jakby już teraz dane mu było skosztować anemicznej
krwi Elryka. . .
Elryku! Elryku z Melniboné! Zaraz odeÅ›lÄ™ ciÄ™ na wiecznÄ… sÅ‚użbÄ™ do twego
wygnanego pana! Arioch cię oczekuje, Elryku! Prześlę mu duszę jego krnąbrnego
sługi. . .
Ale Elryk tego nie słyszał. W uszach dzwięczała mu pradawna pieśń wojenna,
a całą uwagę skoncentrował na systematycznym ścinaniu kolejnych przeciwni-
ków.
Te dusze nie były przeznaczone dla Ariocha, skoro bóg okazał się tak niesta-
łym patronem, który na dodatek nie miał żadnej władzy w tym wymiarze. Esbern
Snare zdołał przed unicestwieniem wyrzucić Ariocha z tego świata z powrotem
166
do własnej domeny demona, gdzie pozostało Ariochowi jedynie zbierać siły przez
następnym starciem z odwiecznym rywalem.
Charion i Róża także nie ustawały w walce, zaś trzy równie grozne, bratnie
miecze Zwiastuna Burzy pobrzmiewały, unosząc się i opadając, własną muzyką.
Elryk nigdy nie widział śmiertelników władających taką potęgą, ale świadomość
posiadania takich sprzymierzeńców napełniała go dumą i tym bardziej zagrzewa-
ła do nieustawania w masakrze, gdy zdało mu się, że ktoś woła go z daleka po
imieniu.
Dwóch wojowników Chaosu, obaj w skórzanych, nabijanych ćwiekami zbro-
jach, natarło nań równocześnie, ale byli zbyt ślamazarni, jak na Elryka. Ich głowy
odleciały z impetem na bok, a jedna z włóczni trafiła w oko wojownika z dru-
giej nadciągającej pary, co tak zmieszało przeciwników, że pozabijali się nawza-
jem. Elryk tymczasem gnał już obok bestii, która po stercie trupów wspinała się
do Róży. Dwoma szybkimi cięciami albinos zoperował bestii właściwe ścięgna,
skutkiem czego legła na ciałach towarzyszy rycząc przy tym z bezsilnej złości,
zdumiona własną śmiertelnością. . .
Niemniej wciąż słychać było skądś z dali znajome wołanie. . .
Elryku! Elryku! Chaos czeka na cię! Wysoki, zawodzący krzyk jak mści-
wy wicher.
Elryku! Niedługo już skończy się twój optymizm!
Brnąc przez zwały trupów, Elryk ruszył ku przeciwnikowi, by rozstrzygnąć
ostatecznie wynik bitwy. . .
Wheldrake widział go z balkonu, jak z uniesionym mieczem w prawej ręce
wspinał się na cmentarzysko, lewą dłonią zasłaniając oczy przez dokuczliwym
blaskiem pokruszonych kryształowych drzew. Powódz światła i kolorów sprawia-
ła, że scena zdarzeń wydawała się jeszcze bardziej odległa. Widząc zaś coś, czego
Elryk jeszcze nie dostrzegł, Wheldrake znów zaczął mamrotać stosowną modli-
twÄ™. . .
Torując sobie drogę pomiędzy błyskawicznie gnijącymi szczątkami, po uszy
upaprany w smrodliwej posoce i bez reszty opętany żądzą zemsty Gaynor parł
naprzód, wciąż powarkując imię albinosa.
Elryku!
Książę usłyszał wołanie wątłe jak kwilenie ptaka, rozpoznając w nim jednak
głos Charion.
Elryku! On jest już blisko. Czuję go. Jest o wiele silniejszy, niż przypusz-
czaliśmy. Musisz go jakoś pokonać. . . W przeciwnym razie zabije nas wszyst-
kich!
ELRYKU! Z ostatnim sieknięciem wysiłku, Gaynor znalazł wreszcie
drogę między ciałami i stanął naprzeciw swego największego wroga, a miecz mi-
167
gotał mu w dłoni niczym świeżo zrodzona z wulkanu lawa. Nie sądziłem, że
ten nowy, potężny oręż w ogóle będzie mi potrzebny, ale jednak. I proszę, oto
znów się spotkaliśmy!
I nie czekając, natarł na Elryka, a ten bez trudu uniósł Zwiastuna Burzy, by
zablokować cios. Gaynor jednak, nie wiedzieć czemu, roześmiał się tylko i nie
cofnął miecza, aż nagle albinos zrozumiał co się dzieje i podjął wysiłek, by unik-
nąć dłuższego zwarcia. Miecz Gaynora był pijawką gotową wyssać wszelkie życie
ze wszystkiego, z czym się zetknie. Elryk słyszał niegdyś o takich ostrzach żywią-
cych się energią, pasożytach mogących pokonać miecze w rodzaju Zwiastuna Bu-
rzy dzięki osobliwym czarom promieniującym z obcego żelaza, z których pijawki
były wykuwane.
Wygląda na to, że sięgnąłeś dziś po szczyptę mało eleganckich czarów,
Gaynorze. Elryk był pewien, że zostało mu jeszcze sporo energii, ale wiedział,
że nie może pozwolić sobie na dalsze trwonienie jej na rzecz pijawki.
Nie ma w moim słowniku pojęcia takiego, jak honor odparł niemal
[ Pobierz całość w formacie PDF ]