[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w drzwiach kawiarni, podszedł bez wahania. Był wielki, tęgi, w różowej koszuli, z
przetłuszczonym lokiem opadającym na czoło. Przyjrzał jej się brązowymi, wypukłymi oczami,
chyba miał kłopoty z tarczycą. Celina próbowała odwzajemnić się spojrzeniem równie bacznym,
ale wzrok tamtego był cięższy, jakby zwielokrotniony masą nalanego ciała. Wezwał kelnerkę,
wyraził żal, że nie mają białego wina i zwrócił się do Celiny:
- Doskonały aparat. Olympus, prawda? Jeden ruch i to w kieszeni... technika japońska jest
zadziwiająca.
Celina potwierdziła skinieniem opinię o japońskiej technice i sięgnęła po cukier.
- Robi pani coraz lepsze zdjęcia, pani Celino. Zaryzykowała "dziękuję" myśląc
jednocześnie, że jej uśmiech był zbyt pospieszny i że zapewne obejrzał zdjęcia w willi na
%7łoliborzu.
- Wie pani nad czym zastanawiałem się? %7łe nigdy nie robiła pani zdjęć bliskich mężczyzn.
Ani pana Janusza, ani pana profesora A...
- Sztuka wymaga chłodnego dystansu - wyjaśniła i spytała czemu zawdzięcza tę rozmowę.
- Chciałem panią poznać... Bardzo cenię sposób, w jaki zapisuje pani świat.
Nie pamiętała, czy kiedykolwiek użyła tego określenia przez telefon, miała wrażenie, że
nigdy.
- Nie mam żadnych spraw, proszę mi wierzyć - powtórzył, choć już nie zadawała pytań. - A
dlaczego nie zrobiła pani zdjęć panu Witoldowi?
- Komu?
Zrozumiał, że nie wie rzeczywiście.
- Witoldowi K., starszemu koledze Pawła. Musiała go pani znać, kiedy jeszcze Paweł... A
jak córeczka się czuje?
Tak, przypomniała sobie. Wysoki, szczupły, drżały mu ręce, kiedy podnosił zapalniczkę do
papierosa. Był u Pawła parę razy, potem widywała już tylko jego nazwisko w prasie podziemnej.
Mężczyzna milczał, jakby dając jej czas na odtworzenie tych paru szczegółów bez znaczenia.
Mam pewną prośbę. Proszę pozdrowić od Witolda K. ojca pani Pauli.
- Znają się?
Zawołał kelnerkę.
- Szkoda, że nie mają białego wina. A wie pani, gdzie widziałem Cotnari? W sklepie na
Rysiej. Proszę nie zapomnieć: ojca pani Pauli, od Witolda K...
Jadąc autobusem zastanawiała się, czego mogą od niej chcieć. Stare zdjęcia z pewnością ich
nie obchodzą... Czy sfotografowała kogoś...? Mają własny sprzęt, pierwszorzędny... Wolała, żeby
nie opowiedzieli Januszowi o "panu profesorze A.". Wyobraziła sobie twarz Janusza słuchającego
ich rozmów na tapczanie ojca, albo na łąkach nad Narwią. Weszła do farbiarni i zaczekała aż wyjdą
klienci.
- Zdjęcia znają z %7łoliborza, poza tym wiedzą, że lubię wino Cotnari i profesora A. Tego
lekarza - dodała. - Który rekonstruuje twarze z czaszek.
Janusz siedział spokojnie nad skórami.
- Mnie mogą wyrzucić z pracy - ciągnęła - tobie zwiększyć podatki, Julce nie dać paszportu,
odebrać działkę...
- Dużo mogą - Janusz oderwał na chwilę wzrok od rozpylacza z farbą. - Ale jakby
czymkolwiek grozili ci, powiesz "nie miewam żadnych tajemnic przed swoim mężem".
Zaczerwieniła się.
- Naprawdę nie miewam.
- Przecież wiem - Janusz otworzył wejściowe drzwi i wpuścił klientów.
- Masz pozdrowienia - zawołała od progu w stronę ojca. Nie rozumiała po co tu przyszła,
przez ciekawość, czy żeby sprawdzić informację mężczyzny z wypukłymi oczami. Ojciec, jak
zwykle na widok gości, otwierał kredens i sięgał po słodycze, troskliwie przysyłane w paczkach
przez Paulę. - Tak? - spytał z uśmiechem.
- Od Witolda K.
Zdawało się, że ojciec próbuje coś sobie przypomnieć.
- K... - powtórzyła nazwisko. - Kolega Pawła, w moim wieku mniej więcej. Ukrywa się do
dziś.
Ojciec wciąż stał bez ruchu, z błyszczącą, kolorową paczką ciastek i pustym talerzem.
W maju wróciły upały. Posadzili na działce bakłażany i paprykę. Celina nosiła z łąki
nawóz, a znad wyschniętego bagna próchnicę i czarnoziem. Sapiąc wdrapywała się na skarpę.
Myślała, że któregoś dnia nie zdoła pokonać skarpy z wiadrami w rękach i to będzie nieprzyjemne. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •