[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Znów przytaknąła.
Jesteś cudowna dodałem. Naprawdę. Mam cholerne szczęście, że cię w ogóle spotkałem.
Rzuciła mi pełne wdzięczności spojrzenie.
Opuściłem ich i udałem się do pokoju Rosalie.
A William, na czworakach, nadal obrabiał swoją myszkę, dysząc przy tym jak mors.
Nazajutrz rano, gdy należało się już ubrać, Rosalie przypomniała sobie, że zostawiła swą bieliznę oraz kombinezon
w Å‚azience pod dziewiÄ…tkÄ….
Zajrzę tam powiedziałem.
Miałem nadzieję, że nasza para wspólników w grzechu nie zdążyła przed snem zamknąć drzwi na klucz. (Na
wypadek, gdybyśmy mieli ochotę raz jeszcze do nich zajrzeć). I nie omyliłem się.
Wszedłem na palcach. William i Tania spali spleceni. ze sobą.
Tania leżała na swym przyjacielu, przerzuciwszy nogę
125
przez jego lewe udo, otaczając jego szyję swymi jasno-skórymi, delikatnymi ramionami. Wypięła w stronę sufitu
swe rozkoszne pośladki, które ruszały się lekko w rytm jej oddechu.
Wkroczyłem do łazienki. Kombinezon wisiał na wieszaku. Obie sztuki bielizny zdążyły już wyschnąć. Zaraz je
rozpoznałem. Zresztą majteczki oraz stanik Tani zostały przecież na tapczanie pokoju numer siedem.
Przed opuszczeniem dziewiątki przeżyłem jeszcze chwilę wahania, ale nie mogłem się powstrzymać, aby nie złożyć
całusa na pośladku dziewczyny.
Do zobaczenia szepnÄ…Å‚em.
A jej rozkoszna pupka wykonała dwa lub cztery podrygi, jak gdyby chciała powiedzieć mi dziękuję".
12
Rankiem 13 lipca, gdy rozłożony wygodnie na moim tarasie przy ulicy Berlioza maczałem właśnie kromkę
chrupkiego, posmarowanego marmoladą chleba w filiżance herbaty, zadzwoniła Rosalie.
Kochanie powiedziła dziś wieczorem jesteśmy zaproszeni na pokaz sztucznych ogni do mojej przyja^ ciółki
Karoliny, która posiada balkon wychodzący na morze.
Wspaniale odrzekłem uwielbiam sztuczne ognie.
Co dzisiaj pan robi?
Od dziesiÄ…tej do dwunastej uprawiam gimnastykÄ™, potem idÄ™ na obiad z Reném, przyjacielem z lat dzieciÅ„stwa,
który jest dziennikarzem w Vice-Matin", a pózniej mam seans w atelier pewnego młodego malarza brazylijskiego,
który dopiero niedawno osiadł w naszym mieście...
Czy mogę panu towarzyszyć?
Tak, ale może nie dzisiaj. To raczej nieśmiały i płochliwy facet. Nie lubi, gdy się do niego wpada bez uprzedzenia.
Tak czy owak to idiotyczne, że wystąpiłam akurat z taką prośbą, bo prawdę mówiąc nie mam teraz czasu.
Najpewniej wrócę do domu około godziny siódmej. A pani?
124
Och, ja będę zmuszona pracować przez cały dzień. Brakuje mi jeszcze trzydziestu stron Narzeczonej latarnika,
którego ostatnie trzy rozdziały muszę w przyszłym tygodniu przesłać do Tallandiera. Okładka jest już wy-
drukowana...
Biedne moje kochanie!
Kochanie, mam nadziejÄ™, ale wcale nie biedne.
Przepraszam.
Przyjdzie pan po mnie około dziewiątej?
Wie pani dobrze, moja droga, że gotów jestem wziąć panią choćby zaraz...
Idiota powiedziała. Choć prawdę mówiąc... Wahała się przez parę sekund.
Choć prawdę mówiąc mógłby pan też zabrać swojego braciszka." Karolina mogłaby go adorować.
Zaraz go powiadomię. Muszę go wpierw odnalezć w Instytucie Kulturystycznym. Mam nadzieję, że jego starzy
znajomi nie zdołali go jeszcze zmobilizować na jakąś inną imprezę. ,
Ja też mam taką nadzieję. Chciałabym bardzo przeszkodzić Karolinie w nadmiernym zainteresowaniu się pańską
osobÄ….
Z pomocą Rodryga, moja droga, odniesie pani niechybne zwycięstwo. Lecz cały kłopot w tym, że o n gotów
przeszkodzić pani w godziwym zainteresowaniu się mną...
W takim wypadku odrzekła zostawię panu Karolinę.
A więc ustalone?
Ustalone. Zatem do wieczora.
Rosalie! Niech pani zaczeka! Czy będzie tam jeszcze jakieś towarzystwo?
Nie wiem. Raczej chyba nie, lecz prawdę mówiąc nie wiem. Karolina zazwyczaj nigdy nie przyjmuje więcej niż
cztery czy pięć osób. A razem z pańskim bratem i z panem będzie nas już troje. Czy chce pan, abym do niej
zadzwoniła i zapytała ją?
128
Ach, nie, nie warto! Przekonamy siÄ™ na miejscu...
Odczuwam wielką niechęć do ćwiczeń kulturystycznych, ale cóż, nie mam wyboru: moje członki stanowią .moje
narzędzie pracy. Zresztą Gerard Duranty, który założył dziesięć lat temu Instytut Kulturystyczny Paillon, jest moim
przyjacielem. Ma lat sześćdziesiąt lub więcej, jest niski i krępy, i moim zdaniem nieco zbyt muskularny (choć
przecież jest to jego znak firmowy), za to fantastycznie wprost zakonserwowany.
Ma również wspaniale dobrane asystentki, lecz cóż z tego, skoro każda z nich hołduje przesadnie surowym zasadom
moralnym. Gdyby ktoś rzekomo przez roztargnienie usiłował choćby poklepać którąś po pośladkach,
zainkasowałby takiego kuksańca, że jego ślady musiałby potem obnosić przez trzy albo i cztery dni.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]