[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Wszyscy? Nie boisz się, że to będzie za dużo? Jesteś pewna, że tego
chcesz? - pytam Elspę z nadzieją, że się rozmyśli.
- Chcę - mówi. Z uśmiechem wkłada do ust łyżeczkę lodów. - Od razu
czuję się lepiej. O wiele lepiej.
ROZDZIAA 27
Marzenia są cacy, ale czas się wziąć do pracy
Lecz ja nie czuję się lepiej. Trudno mi sobie wyobrazić, że wyprawa
naszej rodzinki odniesie skutek. Jednak kogo obchodzą moje uczucia?
Elspa, tryskając nowo nabytą wiarą w siebie, którą nie do końca
podzielam, dzwoni do rodziców i załatwia zaproszenie dla nas na
niedzielny rodzinny lunch w Baltimore. Wyjazd za dwa dni.
W moim umyśle panuje chaos, jakiego jeszcze nie było, od chwili gdy
wszystko się zaczęło. Nie licząc dreszczy - echa podniecającego
pocałunku - które przeszywają mnie, ilekroć John jest w pobliżu, mój
umysł to zdziczały ogród porośnięty głównie chwastami smutku. Część
mnie przez cały czas przygotowuje się na śmierć Artiego, część próbuje
się uporać z żywym Artiem. Odkąd wybiegłam z jego sypialni i zalana
Izami ruszyłam przez miasto, aby skończyć, całując się z jego synem,
boję się z nim rozmawiać. Przesiaduję w fotelu, kiedy śpi. Strzegę go. Ale
to też jest bolesne. Czuję ostry, fizyczny ból w klatce piersiowej i w
głowie wypełnionej gęstymi oparami
198
nieuchronnej śmierci. Czasami w nocy myślę o swoim ojcu -mgliście, bo
mam tylko niejasne wspomnienia, zero konkretów. Mimo że ledwie go
znałam i zmarł wiele lat temu, jego strata wciąż jest bolesna. Była i jest.
Strata przywołuje stratę.
Ale na przekór wszystkiemu dociera do mnie, że słońce rzuca na ziemię
świetliste cętki, że jest przy mnie tylu nowych znajomych, którzy
wypełniają moje życie, że jestem żywa, chodzę po ziemi i nie powinnam
zmarnować żadnej szansy, żadnej możliwości, jaką ofiaruje mi los.
Wiem, że to, co mówię, nie trzyma się kupy. Czuję się jednocześnie
zrozpaczona i pełna nadziei, rozbita i zarazem dziwnie spokojna.
Zaczynam też zauważać, jak wiele nadziei wiążę z Elspą, z powodzeniem
naszej wyprawy. Naprawdę szczerze życzę Elspie, żeby odzyskała
córeczkę, choć podejrzewam, że pomagam jej, ponieważ chwilowo moje
wyśnione dzidziusie nie mogą się zmaterializować. Mój zapał trochę
mnie przeraża. Za bardzo się w to angażuję.
Niemniej życie toczy się dalej - nie zważając na stan mojego ducha.
Wczesnym rankiem w niedzielę wkraczam zatem do kuchni z lekką torbą
podróżną. Na szczęście czeka nas tylko jeden nocleg. Ciekawe, jak się to
wszystko ułoży? Czy będę spać ze wszystkimi paniami? Czy tylko z
mamą i Bobusiem, bo uparła się go zabrać. Czy zmieścimy się wszyscy
do samochodu? Niepokoję się o to, odkąd moja matka wyszła z łazienki w
monstrualnym kapeluszu, jakby się wybierała na wyścigi konne. Eleanor
sączy kawę w narożniku kuchni, obok niej olbrzymia walizka i wypchana
torba podróżna.
Do kuchni wchodzi John. Nalewa sobie kawy.
- Jak tam panie? Gotowe do drogi? - zagaduje. Mama poprawia kapelusz.
- Jak najbardziej.
Pojawia się Elspa. Jest ubrana jak zwykle - dżinsy i czarna koszulka, spod
której wystają tatuaże. Kolczyk w nosie
199
jest większy niż zwykle, a tusz do rzęs ciemniejszy - widać, że wystroiła
się na specjalną okazję. Patrzę na Johna. John patrzy na mnie, potem
znów na Elspę. Moja matka wzdycha, Eleanor pokasłuje - znaczy to, że
mamy problem. Nikt nie wspomniał Elspie, że wyprawiając się po
córkę, powinna wyglądać bardziej konwencjonalnie. Wszyscy uznali to
za oczywiste - wszyscy z wyjątkiem samej zainteresowanej.
- Co jest? - zwraca się do mnie.
- Musisz wyglądać odpowiednio. - Biorę ją za rękę i wyprowadzam do
sypialni dla gości.
Wyciągam z szafy proste w kroju ciuchy, które noszę do pracy. Bluzka
koszulowa, zapinany sweterek, beżowe spodnie.
- Beżowe spodnie? Czy to nie przesada? - pyta Elspa.
- Co masz przeciwko beżowym spodniom?
- Połapie się. Mojej mamy nie da się nabrać.
Zcieram lekko kredkę z jej powiek, przygładzam szczotką nastroszone
włosy i wręczam prostokątne okulary słoneczne. Każę Elspie wyjąć z
nosa to coś. Wkurza się, ale posłusznie chowa kolczyk do kieszeni.
Cofam się, aby popatrzeć na swoje dzieło.
- Niezle.
Elspa przegląda się w lustrze bez zachwytu.
- Wyglądam sztucznie.
- Wyglądasz na osobę godną zaufania, a o to nam przecież chodzi.
Chwilę pózniej prezentujemy się w kuchni Johnowi, Eleanor i mamie.
Daremnie czekam na zachwyty nad metamorfozą Elspy. Mama i Eleanor
wyglądają na uspokojone, ale John jest chyba lekko zszokowany.
- Gdzie się podziała Elspa? - pyta.
- Schowana w środku - mówię. - Musimy jechać, żeby się nie spóznić.
Ruszamy w stronę drzwi frontowych. Eleanor szamoce się z wypchanymi
torbami.
205
- Musiała niezle poszaleć na wyprzedażach - chichoce Elspa.
- To wcale nie jest śmieszne.
- Jesteś pewna, że nie wyglądam sztucznie?
Idziemy szybko do samochodu. Elspa siada na środku tylnego siedzenia,
trochę bez ikry, ale gotowa do drogi. Bobuś jakimś cudem wylądował na
jej kolanach. Dziś ma zielone Suspensorium obrębione szydełkiem.
Głaskanie Bobusia pozwala Elspie czymś się zająć. John wkłada nasze
torby i walizki do bagażnika. Kiedy wyznałam mu, że łatwo mylę drogę,
zaproponował, że poprowadzi; przekazałam mu już kluczyki.
Eleanor spiera się z moją matką, która z nich ma zająć miejsce na
przednim siedzeniu. W tej zagorzałej dyskusji moja matka, typ
pasywno-agresywny, ani razu nie wspomina o miejscu obok kierowcy,
ciągle jednak robi aluzje do jakiejś przypadłości swojego pęcherza.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]