[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie jest to wygodne, ale nie ma rady. Na litość boską, kochanie...
uważaj, proszę.
Patrzył na nią oczami pełnymi strachu i miłości.
- Dobrze - obiecała, starając się nie okazywać lęku.
Rozpoczęła się wędrówka w głąb szybu. Maddy szukała po omacku
oparcia dla nóg i uchwytów dla rąk, a Stewart wolno opuszczał ją w dół.
Aańcuch boleśnie wpijał się w jej ciało i zdawało się, że nigdy nie będzie temu
końca.
- Uwaga! - zawołał nagle Stewart. - Jesteś już prawie na miejscu.
- Popuść trochę łańcuch - wydusiła z siebie.
Mogła teraz nachylić się nad chłopcem i zobaczyć, co się z nim dzieje.
Podniosła mu powieki; zrenice wyglądały normalnie i były jednakowej
wielkości. To dobry znak. Bardzo ostrożnie przesunęła ręką wzdłuż tylnej części
głowy, gdzie wyczuła mały guz. Nigdzie nie było jednak krwi. Przesunęła
palcami po karku i plecach, potem wzdłuż ramion i nóg. Zbadała tętno. Było
trochę przyspieszone, ale mocne i miarowe. Oddech był zadawalający; nie
zauważyła oznak wewnętrznego krwotoku.
- Chyba wszystko w porządku - krzyknęła do Stewarta. - Ma tylko
wstrząśnienie mózgu, ale niezbyt poważne.
Terry poruszył się niespodziewanie i jedna z belek, na których leżał,
obsunęła się kilka centymetrów. Maddy wstrzymała oddech...
- 130 -
S
R
- Uważaj! - krzyczał Stewart.
Odruchowo chwyciła chłopca na ręce, a w tej samej chwili cała podłoga
runęła w otchłań. Maddy straciła oparcie dla nóg i wisiała teraz nad przepaścią
jak wahadło, czując cały czas, jak łańcuch wrzyna jej się w ciało.
Wreszcie Stewart nadludzkim wysiłkiem, raniąc do krwi ręce, powoli
zaczął ich wciągać do góry. Modliła się, by starczyło mu sił. Nie mogła mu w
niczym pomóc, trzymała tylko kurczowo chłopca, by nie wyślizgnął jej się z
rąk. Powoli głowa i ramiona Maddy wynurzały się z szybu. Stewart pociągnął
jeszcze raz za łańcuch i chłopiec wysunął się z objęć Maddy, opadając na ziemię
w bezpieczne miejsce.
Ciężko dysząc, Stewart nachylił się po raz ostatni nad szybem, chwycił
łańcuch, którym obwiązana była Madeleine, i wyciągnął ją na brzeg. Upadli
obydwoje bez tchu na kolana. Trzęsącymi się, poranionymi do krwi rękami
próbował rozwiązać łańcuch na jej piersi.
- Zostaw - wyszeptała, krzywiąc się z bólu. - Dam sobie radę. Zobacz
lepiej, co się dzieje z chłopcem.
Podpełznął do Terry'ego, odciągnął go od szybu i zaczął badać.
Potwierdził diagnozę Maddy. W jakiś cudowny sposób chłopcu udało się wyjść
z tej całej przygody bez poważnych obrażeń.
- Poznajesz mnie? - spytał Stewart, widząc, że chłopiec otwiera oczy. -
Wiesz, kim jestem?
- Pan doktor... - uśmiechnął się Terry.
- Miałeś mały wypadek, ale wszystko już w porządku. Jak się czujesz?
- Głowa mnie trochę boli...
- Trudno się dziwić. Leż teraz spokojnie.
Stewart wrócił do Maddy. Na próżno próbowała oswobodzić się z
łańcucha.
- 131 -
S
R
- Pozwól, ja to zrobię - odezwał się cicho. Tym razem poszło mu szybko,
łańcuch pozostawił jednak wyrazne ślady na kurtce, miejscami ją uszkadzając. -
Obawiam się, że cała jesteś poraniona.
- Nie szkodzi.
Czuła ogromna ulgę; ogarnął ją wielki spokój. Nic im już nie grozi,
nikomu się nic nie stało.
- Zagoi się. - Spojrzała mu w oczy. - Ludzie potrafią się wyleczyć z
najgorszych ran - dodała po chwili.
Zegar na wieży wybił ósmą i właśnie wtedy Stewart zadzwonił do drzwi
Maddy. Przyszedł, tak jak obiecał.
- Dziś ja ci przyniosę kolację - oznajmił, gdy rozstawali się po pełnym
niespodziewanych wydarzeń spacerze. - Mike załatwi wieczorem wizyty
domowe.
- Wykluczone, masz przecież pokaleczone ręce. Uniósł wtedy lekko do
góry jej brodę.
- Zajmiesz się teraz sobą. Zrób sobie gorącą kąpiel, wetrzyj w skórę olejki
lecznicze i ubierz się w jakąś wygodną sukienkę. - Pożerał ją dosłownie oczami
i nie przypominał w niczym przepracowanego doktora Trellawneya sprzed kilku
dni.
Zachowywał się jak nowo narodzony człowiek. Jak człowiek, który się
właśnie zakochał.
Otworzyła mu teraz drzwi i przypomniała sobie wieczór z zamierzchłej,
zdawałoby się, przeszłości, gdy Stewart po raz pierwszy przyszedł z wizytą, a
zegar na kościelnej wieży także wybijał godzinę...
Wszedł do kuchni, pocałował ją w policzek i wręczył papierową torbę.
- Powąchaj tylko, czujesz te zapachy?
Po kuchni rozszedł się smakowity zapach frytek.
- Ale oszustwo - roześmiała się, zaglądając do torby. - Kupiłeś po prostu
hamburgera z frytkami, a sam nic nie gotowałeś.
- 132 -
S
R
Wymownym gestem uniósł do góry obandażowane ręce.
- No, a teraz jedzmy póki gorące. Posłuchaj - dodał, gdy siedzieli już przy
stole. - Przed chwilą była u mnie pani Gumbrill.
- A cóż ona tym razem knuje?
- Nie zgadniesz! Przyszła, żeby nam podziękować.
- Co ty mówisz? Za co?
- Za uratowanie Terry'ego. Nie wiem, czy słyszałaś, że to jej wnuk?
- Nic o tym nie wiedziałam. - Maddy nie posiadała się ze zdumienia. -
Pewnie nie przyszło jej to łatwo.
- Muszę ci powiedzieć, że zachowała się z prawdziwą godnością. Myślę,
że nic nam już nie grozi z tej strony. Dopytywała się zwłaszcza o ciebie. A jak
twoje rany? Co ci powiedziała Alison?
- Twierdzi, że wyszłam z tego obronną ręką. Pewnie dlatego, że byłam
grubo ubrana. Przepisała mi jakąś maść...
Ich oczy spotkały się, aby zatonąć w rozmowie bez słów... Maddy czuła,
jak serce przestaje jej bić, i marzyła, aby chwila ta trwała bez końca. Z daleka
dobiegł do niej głos Stewarta:
- Mam lepszy sposób na rany i zadrapania. Stary wypróbowany środek.
- Co to za środek? - wyszeptała.
Wstał, aby podejść do niej i pomóc jej wstać. Objął ją potem delikatnie, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •