[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odbezpieczyć.
Synku usłyszała, jak Whitewater odpowiada Lucasowi chrapliwym,
sarkastycznym tonem nie jesteś wart tego, by dla ciebie umierać.
Zobaczyła, jak chwyta sztucer niczym pałkę i uderza Lucasa kolbą w
skroń. Lucas kurczy się i pada na ziemię wolno i niezgrabnie, jak postać z
komediowego filmu. Whitewater żyje pomyślała z rodzajem sennego z2-
lenia. Jest bezpieczny. Ale prawie natychmiast wielkie Å‚apy Ollie ego
chwyciły ją brutalnie za przód bluzki i podniosły w górę. Trzymając ją w
powietrzu zaciskał brudną rękę na jej gardle. Czuła jak uchodzi z niej życie.
Whitewater, proszę, strzelaj. Strzelaj! W ułamku sekundy dotarło do
niej, że desperackie pragnienie, by Whitewater strzelił, kłóciło się ze
wszystkim, w co wierzyła do tej pory. Chciała, by strzelił. Chciała, by z2-
wiedział przemocą na przemoc. Chciała, by ją uratował.
Kiedy walczyła, by oderwać od swojego gardła palce Ollie ego,
uświadomiła sobie niejasno, dlaczego Whitewater nie mógł strzelić. Na linii
strzału stała Bettina bezskutecznie okładając pięściami plecy Ollie go. Jej
siostra, próbując ją uratować, niechcący pomagała ją zabić. Zrobiło się jej
najpierw szaro, a potem czarno przed oczami. Ciemność rosła coraz bar-
dziej, aż zakryła wszystko.
ROZDZIAA SIÓDMY
Josie obudziła się w ramionach Whitewatera. U jego stóp leżał Ollie.
Próbowała się odezwać, ale zamiast głosu wydała z siebie tylko słaby
skrzek. Whitewater otworzył manierkę i przyłożył jej do ust.
Pij, pij, najdroższa uspokajał ją. Jestem z tobą. Jesteś bezpieczna.
Już wszystko dobrze. Napij się i obejmij mnie za szyję.
Wzięła do ust łyk wody, ale nie mogła go przełknąć. Bolało ją gardło.
Whitewater jęknął i upuścił manierkę na ziemię. Oplótł plecy Josie
ramionami i przytulił ją mocniej do siebie. Czuła się w jego objęciach
niczym w najbezpieczniejszym schronieniu na świecie. Przycisnęła twarz
do szorstkiego płótna jego kamizelki. Zaplotła ręce na jego karku i z2-
liła się do niego. Był tak mocny, silny, niepokonany. Wiedziała, że potrafi
złożyć cały ten szalony, wirujący świat z powrotem do kupy i uczynić go
znowu bezpiecznym. Azy wypłynęły spod jej ciasno zamkniętych powiek.
Tym razem nie próbowała ich przed nim ukryć. Przeszli razem przez niebo
i piekło, razem zajrzeli w oczy śmierci. Dlaczego miałaby coś przed nim
ukrywać?
Whitewater wyszeptała chrapliwie. Co się stało? Tak mi przykro.
Za wolno się ruszałam. Zawiodłam cię. Przepraszam.
Wtuliła się w niego głębiej. Jedna z wielu kieszeni jego ubrania z2-
a jej policzek.
Josie, Josie zamruczał Whitewater muskając wargami jej rozczo-
chrane kasztanowe włosy. Któregoś dnia, jeśli będzie na to czas i miejsce,
opowiem ci, jak wspaniale się spisałaś. Załatwiłaś go. Powaliłaś go na
ziemię. Runął jak ścięta sekwoja. Miałaś coś w rodzaju myśliwskiej tremy,
ale przezwyciężyłaś ją. Wszystko jest w porządku.
Tremy? dopytywała się przygnębiona Josie, ciągle wstydząc się z2-
eść na niego oczy. Nawet nie wiem, co się stało.
Postawił ją łagodnie na ziemi. Nadal trzymał ją w objęciach i przytulał
do piersi jej zalaną łzami twarz. Delikatnie gładził ją po włosach.
Moja mała dziewczynka. Wez się w garść. Nie martw się tym, co
minęło. Zdarza się taki moment wahania, gdy ma się na muszce
olbrzymiego jelenia. To właśnie jest myśliwska trema. Ale ty ją z2-
yciężyłaś. Myślę, że będzie z ciebie jeszcze dobry myśliwy, o ile tylko z2-
cesz nim kiedyś zostać. Zechcesz?
Ton jego pytania był lekko żartobliwy, ale Josie wzdrygnęła się.
Nie! odparła z naciskiem przytulając się do niego mocniej.
Josie! płaczliwy głos Bettiny przywrócił ją do rzeczywistości. Josie,
jak się tu dostałaś? spytała i pociągnęła głośno nosem. I kim jest ten
człowiek?
Josie stężała w ramionach Whitewatera. Podniosła w górę głowę. Powoli
rozejrzała się wokół. Bettina z twarzą poznaczoną strużkami łez klęczała
obok młodego mężczyzny imieniem Willis, który siedział zawstydzony z
opuszczoną głową oraz związanymi fachowo rękami. Nieopodal w kurzu i
pośród chwastów leżał na brzuchu Ollie oddychając głęboko i spokojnie
niczym człowiek pogrążony w kamiennym śnie. Jego grube ręce związane
były z tyłu.
Załatwiłam go odezwała się Josie słabym głosem patrząc na
unieruchomionego olbrzyma. A ty... ty załatwiłeś Lucasa powiedziała ze
zdziwieniem podnosząc w końcu oczy na Whitewatera.
Uśmiechnął się do niej, biel jego zębów odcinała się od opalenizny
twarzy. Pod rondem kapelusza błysnęły jego ciemne oczy, w których przez
chwilę paliły się iskierki drwiny.
I nie wyrządziłem mu żadnej krzywdy, przynajmniej poważnej.
Odwrócił głowę w stronę lądowiska. Oparty o pień drzewa, z rękami
związanymi z przodu, siedział wciąż nieprzytomny Lucas. Jego głowa
wydawała się kiwać spokojnie nad złożonymi na brzuchu dłońmi. Czarna
opaska przekrzywiła się na włosach a czarną podkoszulkę pokrywała war-
stwa kurzu. Na jego widok Josie przebiegły zimne dreszcze.
Nagle półświadoma badawczego spojrzenia Bettiny odsunęła się nieco
od Whitewatera. Ugięły się pod nią kolana. Whitewater obejmował ją jedną
ręką, jakby podtrzymując przed upadkiem. Jego dotyk dawał jej coś więcej
niż tylko poczucie bezpieczeństwa. Nie sposób było na długo zapomnieć,
jak bardzo był męski.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]