[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mama się zaśmiała.
- Niejedna kobieta byłaby równie dzielna, ale niestety, nie ka\dą Bóg obdarzył
tak niezwykłą urodą i takim arystokratycznym nazwiskiem! A musisz wiedzieć, \e
ten twój wybitny komunista jest wyjątkowym snobem, łasym na arystokratki!
Te\ się zaśmiałam.
- Chyba przesadzasz. Pamiętasz zachwyt Aany, kiedy Beria awansował ją na
primabalerinę? I kazał jej nadać tytuł Zasłu\onej Artystki Republiki? A przecie\
nie pochodziła z arystokracji. Po prostu ma słabość do pięknych kobiet i tyle!
Za to uczciwie ka\dej coś załatwił! I \adnej nie po\arł! Nawet Lamary! - To
wspomnienie bardzo mnie rozbawiło. - Niestety!... - westchnęłam. - Z moją urodą
nic takiego mi nie grozi!
W oczach mamy dostrzegłam strach. Mo\e w skrytości ducha, jak ka\da matka,
uwa\ała swoją córkę za piękność? Milczała, przyglądając mi się dłu\szą chwilę.
- Co to znaczy niestety"?! śartujesz na ten temat z przera\ającą lekkością!
- Drobiazg! - powiedziałam z kpiącym uśmiechem. - Có\ to jest w porównaniu z
torturami, o których mi opowiedziałaś? Prawdziwa błahostka, a w zamian
perspektywa awansu i kto wie... mo\e nareszcie przestaniemy wdychać opary nafty,
wilgoci i pleśni, nie wspominając ju\ o śmietniku i publicznej ubikacji pod
nosem! Uwa\asz, \e to wysoka cena?!
- Myślę, \e jak zwykle błaznujesz - powiedziała mama z nadzieją w głosie.
- Ani trochę! - zapewniłam ją. - śeby wydostać się z tej dziury, mogłabym zrobić
wszystko!
Twarz matki nagle wydała się obca. Była to mieszanina \alu, przera\enia i czegoś,
czego jeszcze u niej nie widziałam. Zamyśliła się. Zadajemy sobie trudne zagadki,
pomyślałam.
- Pewna znajoma, której mę\a te\ wzięli w nocy... - zaczęła matka niepewnie. -
Nie mo\esz jej pamiętać, byłaś za mała...
- Pamiętam wszystko! - zawołałam. - Chyba od dnia urodzenia!
- Przestań się chełpić!
- Opowiadaj - poprosiłam. Zamilkła. Wahała się. -Jestem ju\ dorosła!
- Ona bardzo rozpaczała, kiedy go zabrali... Ale pozbierała się,
bo ktoś jej wskazał dojście do tego łajdaka! Miała szczęście! Spodobała się
władcy! Usiłowałam zgadnąć, o kim opowiada.
- Była ładna?
- W ka\dym razie na brak powodzenia nie narzekała -uśmiechnęła się mama. -
Teraz, po latach tego podłego \ycia, ju\ nie jest ładna.
Uderzył mnie nagły smutek matki. Nie załamywała się w najtrudniejszych chwilach,
nawet gdy nie miała czym nas nakarmić. Wołała: Nosy do góry! Poczytam wam
ksią\kę kucharską! Najwa\niejsze, \e jeszcze \yjemy!" Jej dewiza: Wszystko w
porządku, bo jeszcze \yjemy!" - ten program minimum i maksymalny optymizm,
podobnie jak w polskim hymnie narodowym, trochę mnie irytowały, bo chciałam od
\ycia du\o, chciałam mieć wszystko! Byłam gotowa do ostrej walki.
- Nos do góry! - przypomniałam jej. - Jest wspaniale, a będzie jeszcze
wspanialej! Chleb bez kartek! Jest masło i cukier, a czasami mo\na nawet dopaść
parówki! śycie jest piękne!
Oczy mamy zaiskrzyły się w wesołym uśmiechu.
- Biedne wy, biedne dzieci...
- Tak! Nawet nie wiemy, co to są karczochy! - dokończyłam za nią.
Zaśmiałyśmy się. Ucieszyła się, \e pamiętam jej powiedzenie sprzed lat. Te nie
znane mi wtedy karczochy urosły do symbolu upadku gruzińskiej inteligencji.
- A więc co z tą znajomą? - przypomniałam.
Beria i wszystko, co go dotyczyło, interesowało mnie teraz podwójnie.
- Wyznaczył jej spotkanie w ciemnym zaułku i wywiózł gdzieś daleko za miasto.
Kierowca zniknął... Nie łudziła się co do charakteru tego randez-vous, ale nie
pójść przecie\ nie mogła... Jak na złość była niedysponowana... Powiedziała mu o
tym... Miała nadzieję, \e przeło\y spotkanie, \e coś go ruszy i pomo\e jej
bezinteresownie... Nie znała go. Odrzekł, \e mu takie drobiazgi nie
przeszkadzają. Mo\e jej nie wierzył, a mo\e właśnie tego pragnął? Bo zachował
się jak zwierzę. Ten człowiek zawsze był \ądny krwi!
- Czy jej pomógł? - zapytałam po chwili ciszy. Mama kiwnęła głową.
- W cztery dni pózniej mę\a wypuścili. I niech jej nikt nie potępia!
- Ja jej nie potępiam! Zrobiłabym to samo! - wyrwało mi się. Mama popatrzyła na
mnie smutnymi oczyma.
- A nale\ałoby sądzić, \e komsomolskie reguły nie pozwalają na kompromisy i
folgowanie rozpuście! Czy ty rzeczywiście chcesz uczestniczyć w opiewaniu na
ekranie cnót tej wspaniałej postaci, wzoru do naśladowania dla radzieckiego
człowieka?! - zawołała z gniewem.
Pochyliłam się ku niej.
- Musisz przyznać, \e Beria nie postąpił jak prefekt Scarpia z Toski. Mógł
przecie\ wykorzystać sytuację, a pózniej rozetrzeć na proszek i ojca, i ciebie,
i mnie, i jeszcze paru innych krewnych!
Mama cofnęła się gwałtownie.
- Co ty wygadujesz?!
- Pamiętam noc... rozmawialiście z ojcem do rana, a kiedy zgasiliście światło,
weszło dwóch ponurych chamów w skórzanych kurtkach. Było to w mieszkaniu
babci,
kiedy jeszcze \yliśmy jak ludzie... Wyrzucili wszystko z szuflad, ale niczego
nie szukali! Wiedziałam, \e robią nam na złość!
- Nie mo\esz tego pamiętać! - krzyknęła mama. - Nie miałaś trzech lat! W ogóle
nic takiego się nie zdarzyło! Przyśniło ci się! Nikomu nigdy nie opowiadaj
takich bzdur!
- Owszem, zdarzyło się - powiedziałam stanowczo. - Zabrali ojca nad ranem, ty
przez cały dzień le\ałaś twarzą do ściany i nie odpowiadałaś na pytania, po
mieszkaniu fruwał puch... bardzo du\o puchu... Chyba rozpruli poduszki. Potem
przez wiele dni nikt nie potrafił zebrać resztek tego puchu, czepiał się ka\dego,
kto przychodził. Mojego Czerwonego Kapturka" rozdeptali na środku pokoju,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]