[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rozpoczęcie studiów od przyszłego roku.
Głośna w całym mieście sprawa na długo połączyła sąsiednie domy przy ulicy Stalowej:
numer 18 i numer 20.
Młoda, zgrabna i przystojna dziewczyna, nazwana dla koloru włosów  Rudą", w kilka dni
po ukończeniu średniej szkoły handlowej zginęła bez śladu. Wyszła z domu i nie powróciła.
Nikt nie wiedział, co się z nią stało. Z rodzicami nie miała żadnych zatargów, zawsze była
posłuszną córką, trzymaną twardą ręką przez ojca. Nie było jej u rodziny w Warszawie. Nic o
niej nie wiedziała żadna ze szkolnych koleżanek. Nigdy jeszcze taki wypadek nie wydarzył
się na Stalowej. Następnego dnia zaczęto mówić o świetnie zorga- 4 nizowanej szajce
handlarzy żywym towarem, ktoś widział, przez kilka poprzednich dni, kręcącego się w
pobliżu jakiegoś nieznajomego przystojnego bruneta.
O porywaniu młodych dziewcząt wiele czytano w sensacyjnych artykułach
popołudniowych gazet, a także w modnych wtedy powieściach Antoniego Marczyńskiego.
Zaginione dziewczęta zawsze trafiały do spelunek i domów publicznych w Ameryce
Południowej.
Zrozpaczeni rodzice zawiadomili policję. Szukano jej ciała w gliniankach, rozpytywano
plażowiczów siedzących przez całe dnie nad wodą, przeszukiwano pobliskie lasy. Nie
natrafiono na żaden ślad.
Rysopis zaginionej ogłoszono przez radio, błagając o jakąś wiadomość, o informacją. Przez
wiele dni był to jedyny temat rozmów w okolicy. Rodzice nareszcie zaczęli rozmawiać z
sąsiadami, zbierali różne informacje o zaginionej córce, której  jak się okazało  zupełnie
nie znali. Niespodziewanie sprawa wyjaśniła się 15 lipca. Tego dnia urządzano imieniny u
pana Mundzia, sąsiada z facjaty w pobliskim domu.
Pan Mundzio niewiele się zmienił przez ostatnie lata, trochę się zestarzał, wyłysiał, ale
chodził wyprostowany, trzymał się dobrze i nadal wyglądał jak były wojskowy. Dokładnie
wyczyszczone oficerki i spodnie z bufami to był jego normalny strój. Lubiłem pana Mundzia.
Kłaniałem się przy dość rzadkich spotkaniach. Czasami wymienialiśmy jakieś mało ważne
słowa. Pamiętałem dzieciństwo spędzane w cieniu jego gołębnika.
W pokoju na facjacie wyprawiano wyjątkowo huczne imieniny. Zpiewano, bawiono się,
głośno rozmawiano. Zdumieni rodzice poznali wśród śpiewających głos swojej córki. Stali na
placyku pomiędzy domami, gdy z otwartego okna u szczytu pod dachem pijana córka zaczęła
do nich machać ręką. Nie miała  jak opowiadano  nic na sobie.
Rodzice przyszli z policjantem do mieszkania na poddaszu i zabrali córkę do domu,
wbrew jej woli, jak pózniej mówili sąsiedzi. Spisano protokół.  Ruda" była już pełnoletnia.
Niedaiwno ukończyła osiemnaście lat. Okazało się że przez te kilka tygodni mieszkała u pana
Mundzia. Nikt jej nie porwał, przyszła sama i nie chciała wracać do rodziców. W każdej
chwili mogła zawołać o pomoc, o zabranie jej do domu, okno przecież było otwarte. Podobno
zakochała się w wojskowej postawie pana Mundzia. Po pewnym czasie, być może, znudziła
się już dużo starszemu od niej  wojskowemu". Gdy on wyjeżdżał do pracy, przychodzili
różni znajomi i koledzy, aby zabawić się z  Rudą". Gotowała im obiady, szykowała zakąski i
piła wraz z nimi wódkę. To było wydarzenie, o którym mówiono w całym mieście. Wiele
osób przychodziło na naszą ulicę, aby obejrzeć okno, z którego w krytycznym momencie
wyglądała  Ruda", pozdrawiając rodziców. Ta dość głośna sprawa w jakiś sposób pomogła
panu Mundziowi. Niemłody już kawaler po tym skandalu ożeni) się i wyprowadził do
Warszawy. Nie widziałem go już nigdy.
 Rudej" nie wypuszczano z domu. Najbliższej sąsiadce powie*
działa kiedyś, że po prostu znudzili się jej rodzice oraz to wszystko, co miała w domu, i
postanowiła chociaż raz w życiu dobrze się zabawić. Nie przejmowała się tym wydarzeniem.
Wychodziła na balkon, aby *w kostiumie kąpielowym opalać się i obojętnie patrzyła na
obserwujących ją spacerowiczów. Pod koniec roku rodzina wyprowadziła się do Warszawy.
 Ruda" wyszła za mąż za jakiegoś bogatego właściciela dużego sklepu spożywczego, w
okolicach Marszałkowskiej. Była to dla niej bardzo dobra partio.
W czasie tych wakacji już nie chcieliśmy kąpać się w komo- rowskich gliniankach.
Upalne lato ściągało zbyt dużo amatorów pływania i odpoczynku nad wodą. Na brzegach
wokół stawu pełno było ludzi. Przez cały dzień woda była zmącona, nieprzejrzysta. Posta-
nowiliśmy spróbować szczęścia w stawach pęcickich. Wieczorem pływaliśmy w stawie
leżącym niedaleko kolejki EKD, nazywanym przez nas  Capri". W czasie kąpieli zrobiła się
ogromna awantura. O mało nie pobili nas uzbrojeni w kije dozorcy. Wszystkie stawy
należące do majątku w Pęcicach były zarybione i pilnowane przez młodych i silnych
strażników. Tego wieczoru, gdy jak niepyszni przerwaliśmy naszą kąpiel, ktoś nam doradził,
abyśmy wybrali się do Pęcic i poprosili dziedzica Marylskiego o zezwolenie na pływanie,
tłumacząc, ze w takie upalne dni w Pruszkowie nie ma się gdzie wykąpać. Były w mieście
trzy korty tenisowe, aż dziewięć klubów sportowych, ale nie było żadnego basenu i kąpać się
mogliśmy tylko w gliniankach, gdzie zasadniczo, wobec częstych utonięć mniej
doświadczonych pływaków, kąpiele były policyjnie wzbronione.
Gdy przed schodami do pałacu w Pęcicach spytaliśmy o pana Marylskiego, wyszedł do
nas młody mężczyzna, wysoki, postawny, ładnie opalony, w butach z cholewami, w
zgniłozielonej koszuli i w spodniach tego samego koloru. Na głowie miał duży skautowski
kapelusz, a w ręku szpicrutę. Ze stajni prowadzono osiodłanego konia.
Już nic pamiętam kto, Witek czy Mietek, zwrócił się z prośbą o zezwolenie na kąpiele.
Marylski przyglądał się nam z pewnym zaciekawieniem. Najpierw spytał o nazwiska,
które mu nic nie powiedziały, a pózniej o to, kim jesteśmy. Gdy usłyszał, że Jurek studiuje
elektryczność, a Witek zdał na medycynę i na jesieni wybiera się do szkoły pod-
chorążych, przedstawił się nam i przywitał, podając dużą silną dłoń. Od razu zwrócił uwagę
na cudzoziemski akcent Witka, dowiedział się, skąd pochodzi, i rozpoczął długą rozmowę po
angielsku. Szliśmy pomiędzy stawami, rozmawiając o Pruszkowie, o ,,Sokole", "o naszych
planach i zamierzeniach. Zatrzymaliśmy się koło stawu. Ma- rylski, pokazując nas dozorcom, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •