[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Doskonale wiem. Tutaj nikt i nic siÄ™ nie uchowa w tajemnicy. Trzeba
tylko mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Podniosła rękę w stronę lady. Niech
pan tak nie stoi, bo chciałabym kupić lody sobie i mojej psince.
Proszę pani, tutaj nie wolno wprowadzać psów głośniej powtórzył
sprzedawca.
Powiedz mu to sam, synu, bo moja psinka chce loda. Pani Tanner
podeszła do lady. Pies poczuł zapach słodyczy i wskoczył przednimi łapami na
ladÄ™.
Chłopak cofnął się nieco. Wolał nie ryzykować.
Ile kulek?
Trzy. A dla mnie czekoladowo-wiśniowe z orzechową posypką.
Anita stłumiła śmiech. W Los Angeles spotyka się wiele psów. Ich
właściciele rozpieszczają swoje pupilki i stroją w zabawne ubranka, ale nigdy
nie widziała, by ktoś przyprowadzał wielkiego dobermana na lody do
kawiarenki. Emily i Luke przyjmowali to jako coÅ› oczywistego. StÄ…d wniosek,
że pani Tanner robi to stale.
Colleen, naprawdę powinnaś zostawiać go w domu od wejścia rozległ
się głos pani Marchand. Jej jamnik siedział przywiązany do ulicznej latarni i ani
drgnÄ…Å‚.
Jestem stara. Należy mi się taryfa ulgowa.
Nie jesteś stara, tylko uparta. Pani Marchand przycisnęła rękę do
piersi. To ja jestem stara.
Phi! Pani Tanner zbyła ją machnięciem ręki.
Pani Marchand wzniosła oczy do nieba, potem popatrzyła na Anitę.
Widzę, że poznałaś jedną z milszych sąsiadek.
Nie życzę sobie, żeby tak o mnie mówić przerwała pani Tanner.
Niszczysz mi opinię. Zresztą kto prosił, by nowi się tu sprowadzali? Psują
wskazniki demograficzne.
Zamówić dla pani lody, pani Marchand? Luke stanął między dwiema
paniami, by zażegnać scenę. Colleen Tanner wzięła swoje porcje i wyszła do
ogródka. Podekscytowany pies deptał jej po piętach.
Jaki jesteś miły! Poproszę deser kawowy. Usiądę sobie na dworze z
nową sąsiadką. Pani Marchand objęła Anitę ramieniem.
Coś ci przyniosę rzekł Luke, zbliżając twarz do Anity. Ile by dała, by
teraz przytulić się do jego policzka! Od tamtego pocałunku coraz trudniej
powstrzymała się od takich myśli. Znam twój gust wyszeptał. Musi być
mnóstwo czekolady.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi. Gdy słyszy ten jego ton, wszystkie jej
postanowienia od razu biorą w łeb. Od dwóch godzin powtarza sobie, że nie
może za bardzo do niego się przyzwyczaić, ale to jak gadanie do ściany.
Pani Marchand poprowadziła ją do kawiarnianego ogródka. Słońce już
zaszło, upał zelżał i zrobiło się odrobinę chłodniej. Orzezwiający wiaterek
przyjemnie chłodził. Po ulicy z rzadka przejeżdżały samochody.
Jest cudownie. Po prostu super. Anita oparła się wygodniej. Lepiej być
nie może.
Jamnik pani Marchand grzecznie siedział obok stolika.
To jak ci siÄ™ podoba nasze miasto, kochanie?
Bardzo! Popatrzyła na drzewa rosnące wzdłuż chodnika, oświetlone
wystawy i przechadzajÄ…cych siÄ™ ludzi. Tu jest naprawdÄ™ wspaniale.
Hej! Pani Tanner, siedząca po sąsiedzku, skinęła łyżeczką. Gdy
będziesz w sklepie, zapytaj o kupony...
Colleen, zajmij się swoim deserem przerwała jej pani Marchand.
Pokazała głową na Luke a. Widzę, że znajomość odżyła.
Popsuł mi się samochód i...
Chłopak ma głowę na karku. Nie mówiąc już o tym, że nadal jest bardzo
przystojny. Pani Marchand uśmiechnęła się. Jestem stara, ale nie głupia.
Jesteśmy przyjaciółmi. Nic więcej.
Aha. Pogłaskała pieska. Zapytaj Luke a, jakimi przyjaciółmi są teraz
Claire i jego brat.
Naprawdę nic nas nie łączy. I nic nie połączy, jeśli będzie uważać.
Zna Luke a. To dobry człowiek, ale poza pracą nic dla niego nie istnieje.
Uczucia dusi w sobie. Zbyt wiele doświadczyła, by wchodzić w taki układ.
Dlaczego?
Anita wygładziła spódniczkę.
To złożona sprawa.
Chodzi o ojca dziecka? Nadal się kręci, tak? Pani Tanner otarła usta
serwetkÄ….
Pani Marchand popatrzyła na Anitę, czekając na odpowiedz. Miała
wrażenie, że wszyscy goście zamilkli.
Nie. Dziecko nie ma ojca. To znaczy ma, ale... Westchnęła. To
bardzo skomplikowane.
Och, ci młodzi ludzie. W naszych czasach wszystko było czarne albo
białe.
Pani Marchand Spiorunowała sąsiadkę wzrokiem.
Colleen, przestań się wtrącać.
Pani Tanner zajęła się lodami. Jej pies skończył wylizywać talerz i
rozłożył się wygodnie.
Luke to porządny człowiek rzekła pani Marchand. Niezależnie od...
wskazała na brzuch Anity wszelkich komplikacji, trzymaj się go. Nie
wyrzÄ…dz mu krzywdy.
Na pewno nie.
Mam nadzieję. Jesteś miłą dziewczyną, ale to jest małe miasto. Jesteśmy
na wszystko wyczuleni. Musi upłynąć wiele czasu, nim ktoś nowy zostanie
uznany za swego.
Powinna się tego spodziewać. Cóż, taka jest specyfika małych
miasteczek. Nie zostanie zaakceptowana, póki się nie sprawdzi.
Będę o tym pamiętać, pani Marchand.
Sweet Pea zaczął chrapać. Pani Tanner pochyliła się do ich stolika.
We wtorki przyjmują trzy kupony powiedziała. Pamiętaj o tym, a
wszystko będzie dobrze.
ROZDZIAA SIÓDMY
Jeśli masz dość, to mów rzekła, szukając najwygodniejszej pozycji.
Nie musisz tego robić.
Akurat z tym sama sobie nie poradzisz. Oparła się plecami o jego nogi.
Tak było lepiej.
Choć to złudne wrażenie. Bo obecność Luke a nie pozwala jej się
rozluznić. Od tamtego popołudnia...
Hola, hola! Chyba po prostu potrzeba jej czekolady. StÄ…d jest taka
rozchwiana emocjonalnie.
Postanowiła, że będzie się trzymać od niego z daleka. Zarzekała się w
duchu, że nie poprosi, by poszedł z nią na kurs do szkoły rodzenia. Mimowolnie
się jej wypsnęło. Ni stąd, ni zowąd, przy śniadaniu.
Poszukam sobie kogoś innego powiedziała. Masz ciekawsze zajęcia
niż...
Anita, zamknij się wreszcie i oddychaj. Roześmiała się.
Lubisz być kierownikiem, co?
Położył ręce po obu stronach jej brzucha. Przez cienką tkaninę sukienki
czuła dotyk jego dłoni.
Jestem w tym dobry.
Ułożyła ręce na jego dłoniach, odchyliła głowę. Gdy patrzyła na niego
pod takim kątem, wydawał się jeszcze mocniejszy, bardziej barczysty. Całkiem
przyjemnie zdać się na niego. Choćby na kilka godzin tych zajęć.
Wolałabym sama decydować.
Oddychaj zarządził.
Prychnęła, zaczęła głęboko oddychać. Wdech i wydech.
Skoncentrowałaś się na jednym punkcie?
Nie mam takiego punktu.
To go znajdz. Bo Jan będzie bardzo zawiedziona.
Jan, instruktorka kursu, tryskała entuzjazmem i energią. Weszła na zajęcia
z pieśnią na ustach, a potem z uniesieniem opowiedziała o swoich pięciu prawie
bezbolesnych porodach.
Sześć par, biorących udział w zajęciach, mozolnie ćwiczyło prawidłowe
oddychanie. Jan przebiegała od pary do pary, radosna jak koliberek na
sterydach.
Właśnie tak! Steve i Barbara, wspaniale! zaświergotała do pary po
prawej stronie Anity. Oboje nie wykazywali krzty entuzjazmu. Przestali
ćwiczyć. Zmachany mąż siedział przy swojej żonie, platynowej blondynce.
Cudownie! z zapałem wykrzyknęła instruktorka, wznosząc rękę w powietrze.
Jeszcze trochÄ™. Oddychaj!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]