[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Tu je pełno rybów  zamruczał Mosey Louis, który nie lubił zostawiać zdobyczy. 
Inne łodzie jeszcze nie zawracajo.
Ledwo to powiedział, gdy nawałnica uderzyła w łódz, która przechyliła się i zachybotała.
Woda zakotłowała się. Wokół zapanowało poruszenie i w całej flocie w mgnieniu oka
podniesiono żagle. Mosey Louis zbladł i skoczył do lin. Benjamin był w połowie drogi do
brzegu, zanim na łodzi Murraya podniesiono żagiel.
 Nie wim, co uny myślom  mruknął Mosey Louis.  Ani chybi utopio sie!
Benjamin obejrzał się zaniepokojny. Wszystkie łodzie wracały. Wichura szalała. Nie miał
wątpliwości, że bezpiecznie dobije do brzegu; Braithwaite przybędzie pewnie dwadzieścia
minut pózniej.
 Ale to nie moja rzecz  powiedział do siebie. Zacumował i wyładowywał swój połów,
gdy ścieżką zbiegł ze skały pan Murray.
 Frank! Frank  wykrztusił.  On i Leon też wypłynęli! Głupie chłopaki! %7ładen z nich
nie ma pojęcia, jak radzić sobie w takiej chwili.
 Nie sądzę, aby im się coś stało  uspokajał go Benjamin.  Chociaż pózno zawrócili i
mogą mieć kłopoty z dotarciem do brzegu.
Wszystkie łodzie wylądowały z większym czy mniejszym trudem. Jedynie lodz Murraya nie
przybiła. Mężczyzni zbierali się na brzegu, stali w grupkach i przerażeni obserwowali morze.
Aódz pojawiła się nagle gnana wichrem. Pan Murray niemal wychodził ze skóry.
 Wszystko będzie dobrze, proszę pana  powiedział jeden z mężczyzn.  Jeśli nie będą
mogli przybić tutaj, to wylądują dalej, na wydmach.
 %7łeby tylko wiedzieli, jak to zrobić  jęknął pan Murray.  Ale nie wiedzą i władują się
prosto na skały!
 Dlaczego nie spuszczają żagla  zawołał ktoś z obecnych.  Jak tego nie zrobią,
wywrócą się!
 Już go spuszczają  zauważył Benjamin.
Aódz znajdowała się w odległości trzystu jardów od brzegu. %7łagiel nie opadł do końca,
widocznie się zaciął.
 Dobry Boże, co tam się dzieje?  wykrzyknął pan Murray. Kiedy to mówił, łódz się
wywróciła. Krzyki przerażenia rozległy się nad plażą. Pan Murray skoczył do łodzi Benjamina,
ale jeden z mężczyzn go odciągnął.
 Nie może pan tego zrobić. Nie wiem, czy ktokolwiek mógłby. Braithwaite i Leon
kurczowo trzymali się burty. Benjamin Selby stał na uboczu, wargi zagryzł do krwi i zacisnął
pięści. W duchu toczył najtrudniejszą bitwę swego życia. Wiedział, że tylko on jeden z
obecnych tu mężczyzn ma odpowiednie kwalifikacje i tyle odwagi, by dotrzeć do przewróconej
łodzi, jeśli to w ogóle możliwe. Nikła szansa i ogromne ryzyko. Człowiek, którego nienawidził,
tonął na jego oczach. A więc& niech utonie! Dlaczego miałby ryzykować i stracić życie dla
swego wroga? Nikt nie będzie go winił, gdy odmówi, a jeśli Braithwaite a nie stanie, to Mary
Stella wróci do niego!
Pokusa i odrzucenie jej zajęły mu jedną sekundę. Chłodnym i opanowanym głosem
oznajmił:
 Wypływam! Potrzebny mi jeden człowiek. Ale żaden z tych, co mają żony i dzieci. Jest
chętny?
 Ja!  krzyknął Mosey Louis.  Mam na pieńku z tem Leonem, ale nie chce, żeby się
utopił.
Benjamin zgodził się. Chłopak był silny i zręczny, miał też spore doświadczenie. Pan
Murray chwycił Benjamina za ramię.
 Nie! Tylko nie ty! Nie chcę patrzeć, jak toną obaj moi chłopcy! Benjamin łagodnie
uwolnił rękę.
 Robię to dla Mary Stelli  powiedział rwącym się głosem.  Jeśli nie wrócę, proszę jej
to powtórzyć.
Z trudem spuścili łódz i zepchnęli na wodę. Benjamin nie tracił zimnej krwi. Silne ramię i
bystre oko nigdy go jeszcze nie zawiodły. Kilka razy przerażeni widzowie sądzili, że łódz
przepadła, ale po chwili oddychali z ulgą.
Wreszcie dopłynęli do tonących i jakoś udało im się wciągnąć ich na pokład. Powrót był
łatwiejszy, ponieważ skierowali łódz na mieliznę. Przy akompaniamencie głośnych okrzyków i
wiwatów mężczyzni stojący na brzegu pognali co sił, aby pomóc wynieść z łodzi Braithwaite a
i Leona ledwie żywych z wyczerpania. Kiedy nieśli ich do chaty pana Murraya, Benjamin
niepostrzeżenie wrócił do domu. Pozostał Mosey Louis i zbierał gratulacje. Siedział w kręgu
pełnych podziwu rówieśników, którym szczegółowo relacjonował wydarzenie.
 Ten Leon, niech tylko sobie nie wyobraża, że jest taki ważny!  zakończył.
Nazajutrz, Braithwaite, ciągle jeszcze blady i roztrzęsiony, pojawił się na brzegu. Podszedł
wprost do Benjamina i wyciągnął rękę.  Dziękuję ci  powiedział po prostu.
Benjamin niżej pochylił głowę nad siecią.
 Nie musisz mi dziękować  rzekł niechętnie.  Chciałem, żebyś utonął. Popłynąłem
tylko ze względu na Mary Stellę. Powiedz mi jedno  nie mogłem się zdobyć na to, by spytać
kogoś innego  kiedy się pobieracie?
 Dwunastego września.
Rysy Benjamina skamieniały. Odwrócił się i przez chwilę patrzył uparcie na morze. Cierpiał
niewyobrażalne męki, wyrzekając się jedynej miłości swego życia. Wreszcie zebrał wszystkie
siły i wyciągnął rękę.
 Zrobiłem to dla niej  powiedział poważnie.
Frank Braithwaite uścisnął delikatną dłonią twardą, opaloną i spracowaną rękę rybaka. W
oczach obu mężczyzn zabłysły łzy. Rozstali się w milczeniu.
Rankiem dwunastego września Benjamin Selby jak zwykle wypłynął na połów. Ryby było
dużo, choć sezon dobiegał końca. Po południu obaj jego pomocnicy poszli spać. Benjamin miał
zamiar powiosłować wzdłuż brzegu i zebrać trochę soli. Stał przy łodzi gotów do drogi, ale [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •