[ Pobierz całość w formacie PDF ]
światła, przy brzegach płonęły ogniska, rzucając na wodę ogromne, krwawoczerwone błyski. Z
łodzi lub wielkiego domu pewnego milionera dochodziły dzwięki muzyki.
Chciałabyś mieć taki dom, Promyczku? zapytał kiedyś Barney, wskazując ręką.
Ostatnio zaczął nazywać ją Promykiem i Valancy bardzo się to podobało.
Nie odrzekła, choć niegdyś marzyła o zamku na szczycie góry, dziesięć razy
większym od letniego domku bogacza. Teraz jednak współczuła mieszkańcom pałaców.
Nie, jest zbyt elegancki. Zawładnąłby mną, moją duszą i ciałem. Lubię domy, które mogę
kochać i pieścić, którymi mogę rządzić. Takie jak nasz. Nie zazdroszczę Hamiltonowi
Gossardowi jego najwspanialszej w całej Kanadzie letniej rezydencji . Rzeczywiście jest
wspaniała, ale to nie mój Błękitny Zamek.
Za jeziorem, w oddali, każdego wieczoru przez szeroką przecinkę w leśnym gąszczu
widzieli pędzący długi pociąg. Valancy lubiła patrzeć na migoczące, oświetlone okna i
zastanawiała się jakie radości, nadzieje i lęki wiezli ze sobą pasażerowie. Bawiło ją także
wyobrażanie sobie Barneya i siebie udających się na przyjęcia lub wieczory taneczne do
domów na wyspach. Jednak nie pragnęła wcale czegoś takiego w rzeczywistości.
Pewnego razu wybrali się na bal maskowy urządzany w jednym z hoteli nad jeziorem i
doskonale się bawili, lecz odpłynęli czółnem do Błękitnego Zamku, zanim nadeszła pora
zdjęcia masek.
Było wspaniale, ale nie chcę tego powtórzyć stwierdziła Valancy.
Nie zawsze przebywali razem. Codziennie Barney zamykał się w Izbie Sinobrodego na
długie godziny. Valancy nigdy do niej nie zajrzała. Na podstawie dochodzących stamtąd
zapachów wysnuła wniosek, że Barney przeprowadza jakieś chemiczne doświadczenia lub
produkuje, fałszywe pieniądze. Przypuszczała bowiem, że tej ostatniej czynności musi
towarzyszyć niemiła woń. Ale nie zaprzątała sobie tym zbytnio głowy. Nie miała chęci
zaglądać do zamkniętych pokojów w życiu Barneya. Ani jego przeszłość, ani przyszłość nie
dotyczyły jej. Ważna była tylko zachwycająca terazniejszość i nic więcej.
Pewnego razu Barney opuścił wyspę i nie było go dwie doby. Pytał Valancy, czy nie będzie
się bała zostać sama. Odparła, że nie. Nigdy nie powiedział, gdzie wtedy był.
Valancy nie czuła strachu, lecz straszliwą samotność. Kiedy Barney wracał, warkot
przejeżdżającej Lady Jane wydał się jej najpiękniejszym dzwiękiem. Gdy zaś usłyszała z
brzegu znajomy gwizd, pobiegła do przystani, by go przywitać, wtulić się w stęsknione
ramiona męża. W każdym razie wydawały jej się takimi.
Tęskniłaś za mną, Promyczku? szepnął Barney.
Wydaje mi się, że nie było cię sto lat odparła.
Nie zostawię cię tutaj ponownie.
Musisz zaprotestowała jeśli tego pragniesz. Byłabym niepocieszona myśląc, że
chciałeś dokądś pojechać i nie zrobiłeś tego ze względu na mnie. Czuj się całkowicie wolny.
Barney roześmiał się z odrobiną goryczy. Nie ma czegoś takiego jak wolność
powiedział. Są tylko rozmaite formy niewoli i zobowiązań. Ty sądzisz, że jesteś wolna, bo
uciekłaś od wyjątkowo niemiłych więzów. Lecz czy tak jest? Kochasz mnie i to jest niewola.
Kto to powiedział, że więzienie, w którym zamykamy się sami, przestaje być
więzieniem spytała Valancy, tuląc się do jego ramienia, gdy wchodzili po kamiennych
schodkach.
O, właśnie, trafna uwaga. To jest cała wolność, jakiej możemy oczekiwać wolność
wyboru więzienia. Ale wiesz, Promyku Barney zatrzymał się przy drzwiach i rozejrzał
dokoła cieszę się, że znowu jestem w domu. Kiedy jechałem przez las i zobaczyłem
migoczące między sosnami światła w oknach, byłem zachwycony.
Wbrew teorii Barneya o wolności i niewoli, Valancy uważała, że są cudownie wolni. To coś
niezwykłego przesiedzieć połowę nocy, wpatrując się w księżyc, jeśli się miało na to ochotę.
Mogła się spózniać na posiłki, ona tak zawsze surowo strofowana przez matkę i kuzynkę
Stickles, gdy pojawiła się przy stole minutę pózniej. Wolno było siedzieć przy jedzeniu jak
długo się chciało, zostawiać okruchy, wysiadywać na kamieniu rozgrzanym od słońca i grzebać
bosymi stopami w piasku. Wolno było po prostu siedzieć bezczynnie w cudownym milczeniu.
Krótko mówiąc, mogła teraz robić, co jej się żywnie podobało, a jeśli to nie było wolnością, to
co nią jest?
* * *
Nie przebywali na wyspie bez przerwy. Połowę czasu spędzali na wędrówkach po cudownej
okolicy Muskoka. Barney znał tamtejsze lasy i przekazywał Valancy swoją wiedzę i
umiejętność czytania leśnej księgi. Zawsze umiał znalezć jakąś ścieżkę i wytropić nieśmiałe,
leśne stworzenie. Valancy nauczyła się rozróżniać rodzaje mchów, cenić niepowtarzalne
piękno leśnych kwiatów. Nauczyła się poznawać ptaki i naśladować ich głosy, choć nie
osiągnęła w tym perfekcji Barneya. Zaprzyjazniła się ze wszystkimi gatunkami drzew.
Nauczyła się wiosłować równie dobrze jak Barney. Lubiła chodzić po deszczu i nigdy nie miała
kataru.
Czasami zabierali ze sobą jedzenie i udawali się na jagodobranie . Zbierali poziomki i
czarne jagody. Jakże pięknie wyglądały wśród zieleni! Valancy poznała prawdziwy smak
zerwanych własnoręcznie jagód. Na brzegu Mistawis znalezli pewną słoneczną dolinkę
osłoniętą z jednej strony białymi brzozami, a z drugiej szeregami młodych świerków. U stóp
brzóz rosły wysokie trawy poruszane wiatrem i mokre od porannej rosy jeszcze długo po
południu. Tutaj właśnie znalezli poziomki godne uczty Lukullusa dorodne, cudownie
słodkie, zwisające jak rubiny na wysokich łodyżkach. Zjadali je wprost z krzaczków,
rozkoszując się smakiem każdej. Gdy Valancy przynosiła jagody do domu, ulatniał się gdzieś
ich subtelny aromat. Stawały się banalnymi jagodami, jakie można kupić na każdym
targowisku.
Często też chodzili zbierać wodne lilie. Barney znał liliowe miejsca na strumieniach i
zatoczkach Mistawis. Wszystkie naczynia, jakie mogła zgromadzić w domu, napełniała
wówczas Valancy wspaniałymi kwiatami. Czasami miejsce lilii zajmowały podobne do
płomyków kwiaty stroiczki szkarłatnej, zbierane na okolicznych trzęsawiskach.
Wybierali się też na pstrągi nad liczne bezimienne rzeczki lub ukryte w gąszczu strumyki.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]