[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zerknęła na niego podejrzliwie, sądząc, że może się z niej
nabija, lecz jego szczere spojrzenie upewniło ją, że nie miał
złych intencji. A przecież to nie było nic takiego, po prostu
ugotowała trochę więcej. Ciekawe, jak często ktoś mu przy
rzÄ…dza takie prawdziwe domowe jedzenie i stawia przed nim
na stole? Można się tylko domyślać, że rzadko zdarza mu się
coÅ› takiego...
- Nie ma sprawy - odrzekła łagodniejszym tonem
i podeszła do swoich drzwi. Nieoczekiwanie popatrzyła
w dół na bose stopy. - Rzeczywiście zaprezentowałam się
bardzo oficjalnie! - Jeszcze zamykając drzwi, słyszała za
sobą cichy śmiech Jordana.
Jak to się dzieje, zastanawiała się, zapalając lampy w po
koju, że w jednej chwili Jordan potrafi być ujmująco miły
i serdeczny, a w następnej sekundzie staje się odpychający
i szyderczy?
Gdyby znała odpowiedz! Może wtedy by go zrozumiała?
Choć z góry zastrzegł, że od takich kobiet trzyma się z daleka!
Powiedział prawdę, niech tę, która go rozumie, Bóg ma
w swojej opiece!
- Co ty robisz?
Zaskoczona nieoczekiwanym pytaniem, stojąca na krześle
Stazy, zachwiała się niebezpiecznie i raptownie uchwyciła
poręczy. Materiał wymknął się jej z rąk i spłynął na podłogę.
- Przestraszyłeś mnie - wykrztusiła, nie odwracając się.
- Waśnie próbowałam... - Głos zamarł jej w gardle, bo do
piero teraz, gdy zwróciła do niego głowę, spostrzegła, że nie
jest sam.
Obok niego stała drobna, niezwykle zgrabna, śliczna blon
dynka. Czarna sukienka dodatkowo podkreślała nieskazitelną
figurę, a zielone oczy, których nie odrywała od Stazy, lśniły
kocim blaskiem.
Stazy jęknęła w duchu. Ale ją podsumuje! W luznej białej
koszuli odziedziczonej po bracie, spranych dżinsach, boso
i bez makijażu z upiętymi z tyłu włosami, przy tej wystro
jonej ślicznotce wygląda jak półtora nieszczęścia!
- Co właśnie próbowałaś? - Jordan przerwał przeciąga
jÄ…cÄ… siÄ™ niebezpiecznie ciszÄ™.
Stazy zeszła z krzesła, odgarnęła za uszy niesforne kos
myki, które wymknęły się spod spinki.
- Chciałam powiesić lambrekin. - Wskazała gestem na
częściowo upięty materiał zwisający nad oknem. - Liczyłam,
że zdążę, nim wrócisz do domu. Miałbyś parę dni na zasta
nowienie, nim skończę zasłony. - Choć początkowo z wra
żenia zaschło jej w gardle, teraz nie mogła przestać paplać
jak najęta!
- Jak to miło, Jordan - szczebiotliwie odezwała się blon
dynka. - Nic mi nie mówiłeś, że wziąłeś gosposię. - To ostat
nie słowo wypowiedziała ze znaczącym naciskiem.
Stazy nie miała złudzeń. Doskonale wiedziała, że blon
dynka przypisuje jej zupełnie inną rolę. W milczeniu czekała
na reakcjÄ™ Jordana.
- Po prostu nie wiesz o mnie wszystkiego, Elaine - od
parł zupełnie nie zmieszany. - Czyż nie dlatego wybieramy
się na kolację, by się lepiej poznać?
Piękna wolta, tłumiąc gniew, stwierdziła Stazy. Blondyn
ka też bynajmniej nie wyglądała na usatysfakcjonowaną.
- Zamierzałam... - zaczęła Stazy, ale Jordan przerwał jej
w pół słowa.
- Wpadłem tylko, żeby się przebrać - rzekł spokojnie.
- Zaraz będę gotowy. Myślę, że miło spędzicie tę chwilę.
Jeśli to miał być żart, to nietrafiony!
Zastanawiało ją, czemu nie powiedział wprost, że ją po
prostu zatrudnił. Postawił ją w dwuznacznej sytuacji, a to już
wykraczało poza przyjęte normy. Jeśli liczył, że podejmie tę
grÄ™, to bardzo siÄ™ myli.
- Wez sobie coś do picia, Elaine - zaproponował Jordan,
wskazując na tacę zastawioną trunkami. - Stazy, ty również,
jeśli masz ochotę - dodał z szatańskim błyskiem w oku
i zniknÄ…Å‚ w korytarzu.
Widać świetnie się bawi - jej kosztem! No więc dobrze...
- Spróbujemy? - zapytała, sięgając po butelkę sherry.
- Możemy. - Elaine usiadła w fotelu; sądząc z jej miny,
czuła się równie niezręcznie, jak Stazy.
Stazy napełniła kieliszki, podała jeden Elaine i usiadła
w fotelu naprzeciw. Podciągnęła pod siebie bose stopy.
Zapewne popsułam plany tej czarującej parze, skonstato
wała w duchu. Dopiero siódma, za wcześnie na wyjście.
Gdyby nie jej nieoczekiwana obecność, wieczór mógłby po
toczyć się całkiem inaczej. Ale to jego wina, że władował ją
w taką sytuację. I jeszcze tego gorzko pożałuje...
- Dawno znasz Jordana? - zapytała grzecznie. Upiła łyk,
od razu poczuła przyjemne ciepło w żołądku. To jej przypo
mniało, że jeszcze nie jadła. Musi uważać...
- Nie. - Elaine nie wyglądała na zachwyconą. - Jak daw
no ty i Jordan... Czy ty tu mieszkasz? - niemal wybuchła.
Wiedziała, ile zależy od tego, co teraz powie. Ale Jordan
sam jest sobie winien!
- Tak - odpowiedziała spokojnie. Przecież mieszkają
w tym samym budynku.
Elaine gwałtownie wciągnęła powietrze, po czym upiła
spory Å‚yk sherry.
- Nic o tym nie wiedziałam - powiedziała po długim
milczeniu. - Byłam w Londynie cztery miesiące temu i Jor
dan ani słowem nie wspomniał...
- Mieszkam tu dopiero od trzech miesięcy - wyjaśniła
szybko.
A więc znają się tylko przelotnie, na razie... Złowróżbny
blask zielonych oczu Elaine nie zapowiadał dla Jordana ni
czego przyjemnego. Może następnym razem dobrze się za
stanowi, czy warto ryzykować i iść pokrętną drogą. Zacho
wał się jak psotny dzieciak.
- Trzy miesiące! - Elaine odstawiła pusty kieliszek. -
I spokojnie przyprowadza mnie tutaj, zaprasza na kolacjÄ™. Co
z niego za człowiek? - dokończyła z niedowierzaniem
i gniewem.
- Och, Jordan potrafi być bardzo miły - żarliwie zapew
niła Stazy, doskonale wiedząc, że w tym stroju i uczesaniu
wygląda jak uosobienie naiwnej niewinności. - Jest dla mnie
bardzo dobry, od chwili gdy tu przyjechałam ze Stanów.
- Miły? Dobry? - Elaine była poruszona. Wstała, by do
lać sobie sherry. - Moje dziecko... Ile ty właściwie masz lat?
- zapytała wprost, patrząc na nią badawczo.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]