[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Co to jest nieporozumienie? - krzyczał Dagon. - Ten rozbójnik okradł mnie, zniszczył, zrujnował...
Kiedy ja posłałem moje statki, za innymi tyryjskimi, na zachód, po srebro, sternicy łotra Hirama rzucali
na nie ogień, chcieli je zepchnąć na mieliznę... No, i moje okręty wróciły z niczym, opalone i
potrzaskane... %7łeby jego spalił ogień niebieski!... - zakończył rozwścieczony bankier.
- A jeżeli Hiram ma dla waszej dostojności dobry interes? - spytał gość flegmatycznie.
Burza szalejąca w piersiach Dagona od razu ucichła.
- Jaki on może mieć dla mnie interes? - rzekł zupełnie spokojnym głosem.
- On to sam powie waszej dostojności, ale przecież pierwej musi zobaczyć się z wami.
- No, to niech on tu przyjdzie.
- On myśli, że wasza dostojność powinna przyjść do niego. Przecie on jest członkiem najwyższej rady w
Tyrze.
- %7łeby on tak zdechł, jak ja do niego pójdę!... - krzyknął znowu rozgniewany bankier.
Gość przysunął krzesło do kanapy i poklepał bogacza w udo.
- Dagonie - rzekł - miej ty rozum.
- Dlaczego ja nie mam rozumu i dlaczego ty, Rabsun, nie mówisz do mnie - dostojność?...
- Dagon, nie bądz ty głupi... - reflektował gość. - Jeżeli ty nie pójdziesz do niego ani on do ciebie, to
jakże wy zrobicie interes?
- Ty jesteś głupi, Rabsun! - znowu wybuchnął bankier. - Bo gdybym ja poszedł do Hirama, to niech mi
ręka uschnie, że straciłbym na tej grzeczności połowę zarobku.
Gość pomyślał i odparł:
- Teraz rzekłeś mądre słowo. Więc ja tobie coś powiem. Przyjdz do mnie i Hiram przyjdzie do mnie, i
wy obaj u mnie obgadacie ten interes.
Dagon przechylił głowę i przymrużywszy oko filuternie zapytał:
- Ej, Rabsun!... Powiedz od razu: ile on tobie dał?
- Za co?...
- Za to, ja przyjdę do ciebie i z tym parchem będę robił interes...
- To jest interes dla całej Fenicji, więc ja na nim zarobku nie potrzebuję - odparł oburzony Rabsun.
- %7łeby się tobie tak dłużnicy wypłacali, jak to prawda!
- %7łeby mi się nie wypłacili, jeżeli ja co na tym zarobię! Niech tylko Fenicja nie straci! - zakrzyczał z
gniewem Rabsun.
Pożegnali się.
Nad wieczorem dostojny Dagon wsiadł w lektykę niesioną przez sześciu niewolników. Poprzedzali go
dwaj laufrowie z kijami i dwaj z pochodniami, zaś za lektyką szło czterech służących uzbrojonych od
stóp do głów. Nie dla bezpieczeństwa, lecz że Dagon od pewnego czasu lubił otaczać się zbrojnymi jak
rycerz.
Wysiadł z lektyki z wielką powagą i podtrzymywany przez dwu ludzi (trzeci niósł nad nim parasol)
wszedł do domu Rabsuna.
- Gdzież jest ten... Hiram? - zapytał dumnie gospodarza.
- Nie ma go.
- Jak to?... Więc ja będę czekał na niego?
- Nie ma go w tym pokoju, ale jest w trzecim, u mojej żony - odparł gospodarz. - On teraz składa
wizytę mojej żonie.
- Ja tam nie pójdę!... - rzekł bankier siadając na kanapie.
- Pójdziesz do drugiego pokoju, a on w tej samej chwili także tam wejdzie.
Po krótkim oporze Dagon ustąpił, a w chwilę pózniej, na znak gospodarza domu, wszedł do drugiej
komnaty. Jednocześnie z dalszych pokojów wysunął się niewysoki człowiek z siwą brodą, ubrany w
złocistą togę i złotą obręcz na głowie.
- Oto jest - rzekł gospodarz stojąc na środku - oto jest jego miłość książę Hiram, członek najwyższej
rady tyryjskiej... Oto jest dostojny Dagon, bankier księcia następcy tronu i namiestnika w Dolnym
Egipcie.
Dwaj dostojnicy ukłonili się sobie z założonymi na piersiach rękoma i usiedli przy oddzielnych stolikach,
na środku sali. Hiram nieco odsunął togę, aby ukazać wielki złoty medal na swej szyi, w odpowiedzi na
co Dagon zaczął bawić się grubym złotym łańcuchem, który otrzymał od księcia Ramzesa.
- Ja, Hiram - odezwał się starzec - pozdrawiam pana, panie Dagon, życzę panu dużego majątku i
powodzenia w interesach.
- Ja, Dagon, pozdrawiam pana, panie Hiram, i życzę panu tego samego, co pan mnie życzy...
- Już się pan chcesz kłócić?... - przerwał zirytowany Hiram.
- Gdzie ja się kłócę?... Rabsun, ty powiedz, czy ja się kłócę?...
- Lepiej niech wasze dostojności mówią o interesach - odparł gospodarz.
Po chwili namysłu Hiram zaczął:
- Przyjaciele pańscy z Tyru bardzo pozdrawiają pana przeze mnie.
- Oni tylko to przysłali mi? - spytał drwiącym tonem Dagon.
- Co pan chcesz, żeby oni panu przysyłali?.. - odparł Hiram podnosząc głos.
- Cicho!... Zgoda!.. - wtrącił gospodarz.
Hiram kilka razy głębiej odetchnął i rzekł:
- To prawda, że nam potrzebna zgoda... Ciężkie czasy nadchodzą dla Fenicji...
- Czy morze zatopiło wam Tyr albo Sydon?.. - spytał z uśmiechem Dagon.
Hiram splunął i zapytał:
- Coś pan taki zły dzisiaj?...
- Ja zawsze jestem zły, jak mnie nie nazywają - dostojnością...
- A dlaczego pan nie nazywasz mnie miłością?... Ja przecie jestem książę!...
- Może w Fenicji - odparł Dagon. - Ale już w Asyrii, u lada satrapy czekasz pan w sieniach trzy dni na
posłuchanie, a kiedy cię przyjmą, leżysz na brzuchu jak każdy handlarz fenicki.
- A pan co byś robił wobec dzikiego człowieka, który może pana na pal wbić?... - zakrzyczał Hiram.
- Co ja bym robił, nie wiem - rzekł Dagon. - Ale w Egipcie ja sobie siedzę na jednej kanapie z następcą
tronu, który dziś jest namiestnikiem.
- Zgoda, wasza dostojność!... Zgoda, wasza miłość!... - reflektował ich gospodarz.
- Zgoda!... zgoda, że ten pan jest zwyczajny fenicki handlarz, a mnie nie chce oddać szacunku... -
zawołał Dagon.
- Ja mam sto okrętów!... - wrzasnął Hiram.
- A jego świątobliwość faraon ma dwadzieścia tysięcy miast, miasteczek i osad....
- Wasze dostojności utopicie ten interes i całą Fenicję!.. - odezwał się już podniesionym głosem
Rabsun.
Hiram zacisnął pięści, lecz umilkł i odpoczął.
- Musisz jednak przyznać, wasza dostojność - rzekł po chwili do Dagona - że z tych dwudziestu tysięcy
miast jego świątobliwość niewiele ma naprawdę.
- Chcesz powiedzieć, wasza miłość - odparł Dagon, że siedm tysięcy miast należy do świątyń i siedm [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •