[ Pobierz całość w formacie PDF ]

staroturecki, i polisyndetyczne (jednostki zdaniowe) jak eskimoski; do nich, rzecz jasna, dodaje się teraz obce struktury
tak dzikie i nieogarnione dla ludzkiego mózgu, jak niepowtarzalny i improwizowany weneryjski. Na szczęście
marsjański jest analogiczny do ludzkich form wyrażania się. Marsjański basic, język handlowy, jest językiem
pozycyjnym i obejmuje tylko najprostsze konkretne pojęcia, takie jak powitanie: ,,Widzę cię". Potoczny marsjański jest
polisyndetyczny i bardzo stylizowany, z osobnym określeniem dla każdego niuansu skomplikowanego systemu nagród
i kar, zobowiązań i długów. Dla Bonforte'a było to właściwie za wiele. Penny wyjaśniła mi, że potrafił dość swobodnie
czytać matryce kropek, które służą im za pismo, ale z mówionej formy marsjańskiego zdołał przyswoić sobie tylko
kilkaset zdań.
Bracie, ależ kułem te, których się nauczył!
Penny żyła w jeszcze większym stresie niż ja. I ona, i Dak mówili po marsjańsku, ale to jej przypadł w udziale
obowiązek uczenia mnie, ponieważ Dak większość czasu spędzał na mostku. Zmierć Jocka sprawiła, że nie miał
pomocnika. Na ostatnim etapie podróży zeszliśmy z dwóch G do jednego, ale przez ten czas w ogóle nie schodził z
góry. Spędziłem ten czas, ucząc się rytuału, który musiałem znać, aby wziąć udział w ceremonii adopcji. Penny
oczywiście mi pomagała.
Właśnie skończyłem powtarzać sobie przemówienie, które miałem wygłosić, przyjmując członkostwo gniazda Kkkaha.
Prawdopodobnie niewiele różniło się ono od tego, jakim ortodoksyjny %7łyd przyjmuje na siebie obowiązki wieku
męskiego. Odczytałem je wraz z błędami wymowy i tikami Bonforte'a, i zakończyłem słowami:
- No i jak było?
- Całkiem dobrze - odparła poważnie.
- Dzięki, Kudłaczku.
Zwrot ten znalazłem w taśmach szkoleniowych, dotyczących Bonforte'a. Tak ją nazywał, gdy miał dobry humor.
- Jak śmiesz tak do mnie mówić!
Spojrzałem na nią ze szczerym zdumieniem i odpowiedziałem, wciąż nie wychodząc z roli:
- Dlaczego, Penny, drogie dziecko?
- Tak też mnie nie nazywaj! Ty podróbo! Ty błaznie! Ty...aktorze!
Zerwała się, uciekła tak daleko, jak mogła, to znaczy do drzwi, i stanęła tam, odwrócona do mnie plecami, z twarzą
ukrytą w dłoniach i ramionami wstrząsanymi łkaniem.
Dokonałem ogromnego wysiłku i przestałem grać - wciągnąłem brzuch, pozwoliłem, aby twarz przybrała moje własne
rysy i odpowiedziałem własnym głosem:
- Panno Russell!
Przestała płakać, obróciła się, spojrzała na mnie i szczęka jej opadła.
- Proszę tu przyjść i usiąść - dodałem, wciąż pozostając sobą.
Myślałem, że odmówi, ale przemyślała sprawę, zawróciła powoli i usiadła. Dłonie grzecznie złożyła na kolanach.
Wyglądała jak mała dziewczynka, która, jeszcze nie pokazała, co potrafi".
Pozwoliłem jej tak siedzieć przez chwilę, a potem powiedziałem cicho:
- Tak, panno Russell, jestem aktorem. Czy to powód, żeby mnie pani obrażała?
Gapiła się na mnie z uporem w oczach.
- Jako aktor wykonuję tylko swoją pracę. Wiesz, po co. Wiesz też, że skłoniono mnie do tego podstępem. Nie jest to
zadanie, którego podjąłbym się z pełną świadomością, nawet w najbardziej szalonym momencie mojego życia. Nie
cierpię go jeszcze bardziej, niż ty mnie nie znosisz za jego wykonywanie... Pomimo radosnych zapewnień kapitana
Broadbenta nie jestem całkiem pewien, czy ocalę skórę... A szkoda, bo bardzo ją lubię, to jedyna, jaką mam. Chyba się
domyślam, dlaczego ci tak trudno mnie zaakceptować. Ale czy to jest powód, żeby utrudniać mi zadanie bardziej, niż
trzeba?
Wymamrotała coś.
- Mów głośno! - rzuciłem ostro.
- To nieuczciwe! To nieprzyzwoite! Westchnąłem.
- Pewnie, że tak. Co więcej, to zadanie jest prawie niewykonalne bez pełnego poparcia wszystkich członków obsady.
Wezwijmy zatem kapitana Broadbenta i powiedzmy mu, że odwołujemy wszystko.
Uniosła twarz.
- Och, nie! - szepnęła. - Tego nie możemy zrobić.
- A dlaczego nie? Lepiej zrobić to szczerze teraz, niż zbłaznić się na premierze. Nie mogę grać w takich warunkach.
Przyznaję to.
- Ale... ale my musimy to zrobić! To konieczne!
- A dlaczego konieczne, panno Russell? Z powodów politycznych? Nie, polityka nie interesuje mnie w najmniejszym
stopniu. Wątpię też, żeby pani się nią pasjonowała. Dlaczego więc musimy to zrobić?
- Bo... bo on... - urwała, nie mogąc wykrztusić słowa. Dławiła się szlochem.
Wstałem, podszedłem do niej i położyłem jej rękę na ramieniu.
- Wiem. Jeśli tego nie zrobimy, to, co budował przez tyle lat, rozpadnie się w gruzy. Ponieważ nie może tego zrobić
sam, jego przyjaciele starają się z całego serca zrobić to za niego i są względem niego lojalni. Ty też jesteś lojalna.
22
Niemniej jednak boli cię, kiedy widzisz, jak ktoś zajmuje miejsce, które prawnie jemu się należy. Poza tym chyba
prawie odchodzisz od zmysłów z obawy o niego. Mam rację?
- Tak- odpowiedziała ledwo dosłyszalnie. Ująłem ją pod brodę i uniosłem jej twarz w górę.
- Wiem, dlaczego tak trudno ci pogodzić się z moją obecnością tutaj, na tym miejscu. Kochasz go. Ale ja robię dla [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •